Blue Flower

             No i po świętach!!! Wielu z nas powinno teraz popracować nad zrzuceniem nadmiaru tkanki tłuszczowej nagromadzonej podczas  opróżniania tac, półmisków, waz i karafek zapełnianych  w wielkim trudzie w przedświątecznym zagonieniu.  Tym bardziej, że pogoda w czasie świąt nie sprzyjała spacerom, bieganiu na nartach czy też innym formom ruchu na świeżym (?) powietrzu.

            Wiem, że jesteśmy nacją  wybitną i nie nam uczyć się od innych, ale  napomknę tylko, że tacy na przykład Szwedzi  są dość powszechnie świadomi tego, że porzucenie nałogów, odpowiednia dieta i ruch lepiej służą zdrowiu niż najlepsze lekarstwa i medyczne zabiegi.  Dlatego otwierane są tam przychodnie stylu życia, a lekarze na receptach zalecają ruch.  Ta świadomość w polskich warunkach jest tym bardziej cenna, gdyż zawsze może się okazać, że lekarze zamykają gabinety i robią  ze swoich pacjentów zakładników, bo akurat jest czas negocjowania nowych umów z NFZ-tem.

            Okres świąt to także inwazja reklam, które w tym czasie  są szczególnie agresywne. Nawet nie posiadając telewizora, czym od wielu lat już się szczycę, nie mogę nie zauważyć tej inwazji, której symbolicznym początkiem jest pojawienie się wielkich reklam coca coli z otłuszczonym ponad miarę Mikołajem objawiającym  się już pierwszego dnia po Zaduszkach. No a potem to już i olej dedykowany i  dekoder genu młodości i Przemyśl jako najlepsza europejska destynacja turystyczna.  Ja rozumiem, że kreatywni specjaliści w firmach reklamowych mogą stworzyć każdą bzdurę, dziwi mnie jednak, że zleceniodawcy za te bzdury chcą płacić. Dedykować można komuś swoje dzieło,  dedykację można wpisać na odpowiedniej stronie książki a olej to może być przeznaczony do frytek lub sałatek. Podobnie stało się ze słowem nominacja, które oznacza ciągle jeszcze nadanie komuś lub czemuś wyższej rangi lub wskazanie  osoby lub dzieła do wyróżnienia lub nagrody. W durnych telewizyjnych big brotherach zaczęło słowo to oznaczać wyrzucenie jakiejś Frytki, Kluseczki  lub Racuszka z programu. Aby zrozumieć reklamę Przemyśla  musiałem sprawdzać w słownikach, gdzie   znalazłem, że  destynacja to nieudolna kalka z języka angielskiego  oznaczająca po prostu kierunek, kierunek turystyczny. Nikt nie wie o co chodzi, ale brzmi tajemniczo, uczenie i dostojnie. No i Himalaje reklamowej głupoty. Krem składający się głównie z tłuszczu, pigmentów i substancji zapachowych dekoduje geny młodości, czyli   zmienia genetyczne uwarunkowania tworzone przez ewolucję  gatunku i wszystkie pokolenia naszych  przodków!  Dla przeciętnie rozwiniętego klienta takie cyniczne  kłamstwo powinno być przestrogą, aby po opatrzony nim produkt nie sięgać, ale może jest inaczej. Może właśnie są i tacy, co wierzą, że rozsmarowując   na twarzy kosztowny smalec  zapiszemy w naszych genach wieczną młodość. 

             Remanent poświąteczny muszę zakończyć wspomnieniem o Tadeuszu Konwickim, który, niestety, nie korzystał z kremów dekodujących geny młodości. Odszedł autor, który nie tylko był wybitnym pisarzem, reżyserem i autorem scenariuszy, ale który także uczciwie aż do bólu zajmował się zarówno własną historią jak i  historią  kilku pokoleń Polaków  żyjących w wieku XX. Konwicki był w Armii Krajowej, jednak jej nie mitologizował, i jeżeli był świadkiem  zgwałcenia trzynastoletniej dziewczynki przez jednego z dowódców  swojego oddziału, to tego nie ukrywał, był  tzw. pryszczatym i wysługiwał się swoim  piórem komunistycznej władzy, ale tego okresu swojego życia  nie wybielał, mówił o swoim zaślepieniu uczciwie i głośno, był  jednym z pierwszych, którzy zaczęli publikować swoje dzieła w drugim obiegu, był przez wiele lat na indeksie cenzury, która nie tylko zakazywała drukować jego dzieła, ale także wspominać o nim nawet w najgorszym kontekście. Żyją jeszcze pisarze z pokolenia Tadeusza Konwickiego i nieco od niego  młodsi, którzy przez cały PRL publikowali tylko w oficjalnych wydawnictwach i  którzy dobrze z tego żyli, ale którzy dzisiaj opowiadają  o swoich zmaganiach z cenzurą i o prześladowaniach, którym byli jakoby poddawani.  Konwicki doświadczył wiele, ale się z tym nie obnosił, nie próbował z tego czerpać zysków w nowej rzeczywistości.

                Czytajmy i oglądajmy Konwickiego. Na początek proponuję powieść  Kronika wypadków miłosnych i film Wajdy  oparty na jej motywach. Te dwa dzieła pozwolą się zbliżyć  do  biografii   Tadeusza Konwickiego, do jego wrażliwości i  sposobu widzenia rzeczywistości. Ponadto w filmie można zobaczyć pisarza  grającego magiczną postać z przyszłości. Można też usłyszeć jego charakterystyczny głos zniekształcony przez operację  gardła, który brzmiał, jakby naśladował Himilsbacha (sam Konwicki  mawiał, że ma głos jak stara k. ).  Trzeba przeczytać Rojsty, trzeba przeczytać Pół wieku czyśćca, Warto przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra Tadeusza Konwickiego i warto obejrzeć wszystko, co wyreżyserował.

                                                                                                      Nowy Targ 10 stycznia 2015 r.