Pod tymi wersami Wisławy Szymborskiej zamieszczam utwory wybranych poetów, wierząc, że dzięki temu lubiących poezję nie będzie ubywało. A jeżeli przybędzie, to ho ho ho!
Wisławy Szymborskiej przedstawiać nie trzeba. Każdy zna swoją autorkę Ludzi na moście. Jerzy Pilch też. Oto, co o niej powiedział:
Poeci są rozmaici, wielcy, a do siebie podobni i zupełni samotnicy – Wisława Szymborska należała do tej drugiej kategorii: dokonała swojego odkrycia poetyckiego, które wyraziło jej zdumienie życiem na powierzchni planety Ziemia. Tym, co się na niej stało, od rzeczy i sytuacji najprostszych, do zdarzeń ostatecznych, jakimi, w swoich absolutnie doskonałych tekstach, się dziwiła. Również tworzeniu poezji.
Miałem to szczęście, że poznałem Wisławę Szymborską dzięki Kornelowi Filipowiczowi, przez wiele lat towarzyszowi jej życia – pisarzowi, do którego ja, młody 30-latek, nosiłem próbki literackie w latach 80. Wyróżniała się wszystkim: rodzajem humoru, sposobem bycia – niezwykle charyzmatyczna postać. Gdyby była aktorką i grała role drugoplanowe, to i tak cała widownia na nią by patrzyła. Jak wchodziła na bankiet – skupiała na sobie uwagę, choć można było o niej powiedzieć wszystko z wyjątkiem tego, że jest pyszałkowata, dumna albo razi pozami. Była od tego wolna. I kiedy o niej teraz myślę, wydaje mi się ucieleśnieniem wolności.
Mimo to Wisławę Szymborską atakowano za epizod socrealistyczny, co jest absurdem wyjątkowym, bo dotyczy młodziutkiej poetki, a młodziutkie poetki w tamtych czasach nie chciały pisać z miłości do Józefa Stalina, tylko robić to, co robią młodziutkie poetki w każdej epoce, czyli tworzyć tak jak starsi koledzy. Wielkim mistrzem był dla niej Mieczysław Jastrun, poeta światły, rozległy, który mógł imponować, oraz Władysław Broniewski. Opowiedziała mi o nim anegdotę. Po imprezie literackiej w Krakowie jechali razem taksówką. Broniewski był „na lufie" i popisywał się przed poetką oraz taksówkarzem. Gdy zaczynał mówić wiersz mniej znany, taryfiarz za każdym razem trafiał, kto jest autorem: Norwid, Staff, Przyboś. Na końcu wkurzony, ale i rozbawiony Broniewski powiedział coś swojego, na co kierowca z lekceważeniem miał westchnąć: „Tak, to jest Broniewski. Znam go, ale kompletnie nie cenię!".
Pochwała złego o sobie mniemania
Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia.
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.
Samokrytyczny szakal nie istnieje.
Szarańcza, aligator, trychina i giez
żyją jak żyją i rade są z tego.
Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.
Nic bardziej zwierzęcego
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.
Tortury
Nic się nie zmieniło.
Ciało jest bolesne,
jeść musi i oddychać powietrzem i spać,
ma cienką skórę, a tuż pod nią krew,
ma spory zasób zębów i paznokci,
kości jego łamliwe, stawy rozciągliwe.
W torturach jest to wszystko brane pod uwagę.
Nic się nie zmieniło.
Ciało drży, jak drżało
przed założeniem Rzymu i po założeniu,
w dwudziestym wieku przed i po Chrystusie,
tortury są, jak były, zmalała tylko ziemia
i cokolwiek się dzieje, to tak jak za ścianą.
Nic się nie zmieniło.
Przybyło tylko ludzi,
obok starych przewinień zjawiły się nowe,
rzeczywiste, wmówione, chwilowe i żadne,
ale krzyk, jakim ciało za nie odpowiada,
był, jest i będzie krzykiem niewinności,
podług odwiecznej skali i rejestru.
Nic się nie zmieniło,
Chyba tylko maniery, ceremonie, tańce.
Ruch rąk osłaniających głowę
pozostał jednak ten sam.
Ciało się wije, szarpie i wyrywa,
ścięte z nóg pada, podkurcza kolana, sinieje, puchnie, ślini się i broczy.
Nic się nie zmieniło.
Poza biegiem rzek,
linią lasów, wybrzeży, pustyń i lodowców.
Wśród tych pejzaży duszyczka się snuje,
znika, powraca, zbliża się oddala,
sama dla siebie obca, nieuchwytna,
raz pewna, raz niepewna swojego istnienia,
podczas gdy ciało jest i jest i jest
i nie ma się gdzie podziać.
Nienawiść
Spójrzcie, jaka wciąż sprawna,
jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej – skoczyć, dopaść.
Nie jest jak inne uczucia.
Starsza i młodsza od nich równocześnie.
Sama rodzi przyczyny,
które ją budzą do życia.
Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym.
Bezsenność nie odbiera jej sił, ale dodaje.
Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać dobiegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.
Nienawiść. Nienawiść.
Twarz jej wykrzywia grymas
ekstazy miłosnej.
Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłum?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Zwątpienie ilu chętnych porywa za sobą?
Porywa tylko ona, która swoje wie.
Zdolna, ponętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.
Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piękno.
Wspaniałe są jej łuny czarna nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwona krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawiona ofiarą.
Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość- ona jedna.
Dziewięćdziesiąt lat temu (29 października 1924 r.) urodził się we Lwowie Zbigniew Herbert należący do grona najwybitniejszych poetów XX wieku. Poza niezwykłą poezją pozostawił również eseje będące wynikiem jego podróży po Włoszech, Grecji, Anglii, Francji, Niemczech i krajach skandynawskich. Barbarzyńca w ogrodzie, Martwa natura z wędzidłem i Labirynt na morzem stanowią eseistyczną trylogię opowiadającą barwnie i z pasją o sztuce i cywilizacji Europy. Zapraszam do tej niezwykłej podróży. Zapraszam też do czytania jego poezji. Poniżej trzy moje ulubione wiersze Herberta.
Kamyk
Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie
kamiennym sensem
o zapachu który niczego nie przypomina
niczego nie płoszy nie budzi pożądania
jego zapał i chód
są słuszne i pełne godności
czuję ciężki wyrzut
kiedy go trzymam w dłoni
i ciało jego szlachetne
przenika fałszywe ciepło
- Kamyki nie dają się oswoić
do końca będą na nas patrzeć
okiem spokojnym bardzo jasnym
Nigdy o tobie
Nigdy o tobie nie ośmielam się mówić
ogromne niebo mojej dzielnicy
ani o was dachy powstrzymujące wodospad powietrza
piękne puszyste dachy włosy naszych domów
milczę także o was kominy laboratoria smutku
porzucone przez księżyc wyciągające szyje
i o was okna otwarte-zamknięte
które pękacie w poprzek gdy umieramy za morzem
Nie opiszę nawet domu
który zna wszystkie ucieczki i moje powroty
choć mały jest i nie opuszcza powieki zamkniętej
nic nie odda zapachu zielonej portiery
ani skrzypienia schodów po których wnoszę zapaloną lampę ani
liścia nad bramą
Chciałbym właściwie napisać o klamce furtki tego domu
o jej szorstkim uścisku i przyjaznym skrzypieniu
i choć wiem o niej tak wiele
powtarzam tylko okrutnie pospolitą litanię słów
Tyle uczuć mieści się między jednym uderzeniem serca a drugim
tyle przedmiotów można ująć w obie ręce
Nie dziwcie się że nie umiemy opisywać świata
tylko mówimy do rzeczy czule po imieniu
Rozmyślania o ojcu
Jego groźna twarz w chmurze nad wodami dzieciństwa
(tak rzadko trzymał w ręku moją ciepłą głowę)
podany do wierzenia win nie przebaczający
karczował bowiem lasy i prostował ścieżki
wysoko niósł latarnię gdy weszliśmy w noc
myślałem że usiądę po jego prawicy
i rozdzielać będziemy światło od ciemności
i sądzić naszych żywych
- stało się inaczej
tron jego wiózł na wózku sprzedawca starzyzny
i hipoteczny wyciąg mapę naszych włości
urodził się po raz drugi drobny bardzo kruchy
skórze przeźroczystej chrząstkach bardzo nikłych
pomniejszał swoje ciało abym mógł je przyjąć
w nieważnym miejscu jest cień pod kamieniem
on sam rośnie we mnie jemy nasze klęski
wybuchamy śmiechem
gdy mówią jak mało
Na czas mijający można patrzeć różnie, dla miłośników poezji ostatnie dwa dziesięciolecia były czasem pożegnań. Odszedł Zbigniew Herbert, odszedł Czesław Miłosz, odeszła Wisława Szymborska. Ostatni z wielkich, Tadeusz Różewicz, odszedł przed trzema miesiącami. Pamiętajmy o Nim, pamiętajmy o wszystkich wielkich poetach. I nie stawiajmy im pomników. Czytajmy ich poezję.
Poniżej trzy wiersze Tadeusza Różewicza nie tylko dlatego, że odszedł, ale dlatego, że pozostawił po sobie dzieło niezwykłe.
Kto jest poetą
Poetą jest ten który pisze wiersze
I ten który wierszy nie pisze
Poetą jest ten który zrzuca więzy
I ten który więzy sobie nakłada
Poetą jest ten który wierzy
I ten który uwierzyć nie może
Poetą jest ten który kłamał
I ten którego okłamano
Ten który upadł
I ten który się podnosi
Poetą jest ten który odchodzi
I ten który odejść nie może
Jak dobrze
Jak dobrze Mogę zbierać
Jagody w lesie
Myślałem
Nie ma lasu i jagód.
Jak dobrze Mogę leżeć
W cieniu drzewa
Myślałem drzewa
Już nie dają cienia.
Jak dobrze Jestem z tobą
Tak mi serce bije
Myślałem człowiek
nie ma serca.
Oblicze ojczyzny
Ojczyzna to kraj dzieciństwa
Miejsce urodzenia
To jest ta mała najbliższa
Ojczyzna
Miasto miasteczko wieś
Ulica dom podwórko
Pierwsza miłość
Las na horyzoncie
Groby
W dzieciństwie poznaje się
Kwiaty zioła zboża
Zwierzęta
Pola łąki
Słowa owoce
Ojczyzna się śmieje
Na początku ojczyzna
Jest blisko
Na wyciągnięcie ręki
Dopiero później rośnie
Krwawi
Boli
Nie chcę w tym miejscu umieszczać tylko wierszy poetów już nieżyjących. Jednak zanim dotrę do tych najbardziej współczesnych, do tych, którzy jeszcze tworzą i jeszcze tworzyć długo będą, muszę wspomnieć o tych, którzy odeszli.
Stanisław Barańczak nie tylko poetą był, był także tłumaczem i krytykiem literackim, był eseistą, znawcą literatury i wykładowcą akademickim w Polsce i USA. Moim pierwszym spotkaniem z twórczością Barańczaka była lektura legendarnych Książek najgorszych, których autor ośmieszał i wyszydzał grafomańskie dzieła wydawane przez państwowe, peerelowskie wydawnictwa. Później, za sprawą też legendarnego pisma NaGłos przyszły do mnie jego eseje i poezja.
Gdyby nie ludzie
Gdyby nie ludzie, gdyby nie istnieli
tak natrętnie, ze swoim łupieżem, paranoją,
wystrzępionymi spodniami, antysemityzmem,
kłopotami w pracy, trwałą ondulacją, skłonnością
do uproszczeń i zadyszki, gdyby wcale
nie trzeba ich było poznawać, przecierających zamglone
okulary, wycierających zamaszyście
buty straszne dziś błoto, ocierających
bezsilną łzę, gdyby nie otwierali przed każdym
tak od razu swoich otłuszczonych serc i wyszmelcowanych teczek
z przetartymi na zgięciach papierami chwileczkę
gdzie ja podziałem to zaświadczenie, gdyby
w ogóle ich nie było, tych zanadto
takich samych i nadmiernie
odmiennych światów z podwyższonym
ciśnieniem, z wygórowanymi
żądaniami panie musisz pan mi pomóc, zbyt głośno
mówiących, zbyt naocznie
żywych, zbyt dotkliwie
ludzkich,
o ile łatwiej by się mówiło nic co ludzkie nie jest
Jeżeli porcelana,
to wyłącznie taka
Jeżeli porcelana to wyłącznie taka
której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu,
jeżeli fotel, to niezbyt wygodny, tak aby
nie było przykro podnieść się i odejść;
jeżeli odzież, to tyle, ile można unieść w walizce,
jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci,
jeżeli plany, to takie, by można o nich zapomnieć
kiedy nadejdzie czas następnej przeprowadzki
na inną ulicę, kontynent, etap dziejowy
lub świat:
kto ci powiedział, że wolno się przyzwyczajać?
kto ci powiedział, że cokolwiek jest na zawsze?
czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy
w świecie
czuł się jak u siebie w domu?