„Pewnego razu do mojego szpitala przyszedł mężczyzna i przedstawił się jako dyrektor służby zdrowia w województwie, czyli był najważniejszą osobą od zdrowia na tym terenie. Powiedział, że jego brat czeka już od ośmiu miesięcy na operację i właśnie dostał zawiadomienie, że ma czekać jeszcze pięć miesięcy. Spytał, czy nie można by tego przyspieszyć. Pielęgniarka odpowiedzialna za listy oczekujących pacjentów podniosła wzrok i spytała, czy to naprawdę on jest odpowiedzialny za służbę zdrowia w naszym szpitalu. I kiedy potwierdził, wyszła do poczekalni, gdzie czekało ze 40 pacjentów pod gabinetami, i wykrzyczała na cały głos do nich: oto twarz osoby, która jest odpowiedzialna za to, że wy tu czekacie na operację przeszło rok! I teraz ten pan chce, bym jego brata bez kolejki przyjęła na listę operacyjną! (…) Ten facet z podwiniętym ogonem zniknął ze szpitala.” Świadkiem tego wydarzenia był ortopeda pracujący w szwedzkiej i polskiej służbie zdrowia ( „Duży Format” NR 47, 26 XI 2015, s. 4). I niestety, i oczywiście, opisana sytuacja wydarzyła się w Szwecji.
Wyobraźmy sobie, jak w Polsce postąpiłby człowiek chcący wykorzystać swoją funkcję dla przyspieszenia operacji osoby bliskiej:
- zadzwoniłby do osoby odpowiedzialnej za listy oczekujących i wydał odpowiednie polecenie,
- wezwałby osobę odpowiedzialną za listy oczekujących przed swoje oblicze, by w trakcie rozmowy o obiektywnych trudnościach, z którymi muszą się borykać, napomknąć o sytuacji swojego krewnego i jego szczególnie szczególnej i boleśnie bolesnej sytuacji,
- poleciłby swojej sekretarce/asystentce sprawę załatwić bezzwłocznie,
- udałby się osobiście do konkretnego szpitala i tam wymógł natychmiastowe wciśnięcie brata na stół operacyjny.
I niestety, i oczywiście, niewielu posiadających jako takie wpływy pozwoliłoby na to, aby ich rodzony brak w ogóle czekał na jakąkolwiek operację osiem miesięcy. Chyba, że brat jest szczególnym niewdzięcznikiem lub czarną owcą w rodzinie.
I niestety, i oczywiście, nie możemy sobie wyobrazić, aby polska pielęgniarka zachowała się podobnie do swojej szwedzkiej koleżanki ponieważ;
- bałaby się utraty pracy,
- bałaby się utraty szans na nagrodę lub awans,
- nie ryzykowałaby utraty dostępu do nieformalnych przywilejów wynikających z dostępu do list oczekujących na operacje.
I niestety, i oczywiście, ta mentalna przepaść nie dotyczy tylko ludzi związanych ze służbą zdrowia.
Wszędzie na świecie po władzę sięgają czasem osoby przypadkowe, osoby, które nie są w stanie pojąć, że sprawowanie wysokich urzędów wiąże się z większą odpowiedzialnością, że wyższa funkcja, to wyższe kompetencje i wyższe etyczne standardy. Jeżeli jednak osoby przypadkowe i niedojrzałe po władzę sięgną, to w dojrzałych demokracjach szybko są weryfikowane. Szwedzka pielęgniarka nie jest przecież przykładem heroizmu, ale osoby ukształtowanej w rzeczywistości, w której o pozycji człowieka decydują jego uczciwość, kompetencje, rzetelność i odpowiedzialność, nie kolesiostwo, pokrewieństwo, partyjniactwo lub coś jeszcze bardziej obrzydliwego.
BP