Blue Flower

   Gdy człowiek robi się starszy, to nie tylko przemieszcza się  wolniej, nie tylko przestaje chodzić z głową w chmurach, ale też, z powodu  przygarbienia, patrzy głównie  pod nogi. Chciałbym napisać, że widzi on wtedy przede wszystkim coraz równiejsze miejskie chodniki. I tak jest, ale też na tych nowych chodnikach szczególnie widoczne jest to, co zostawiają na nich właściciele psów. Tak, to nie psy zostawiają na chodnikach swoje odchody, ale ich właściciele! To na nich, nie na  psy,  prawo nakłada obowiązek sprzątania, to od właścicieli psów oczekujemy poszanowania wspólnej przestrzeni, to  właścicieli psów obowiązują etyczne normy współżycia! Jednak ciągle jeszcze wielu z nas cierpi  na społeczny niedorozwój, który  nakazuje chronić, cenić i ponad wszystko kochać tylko własność prywatną. Dlatego pies wypróżniający się na schodach  właściciela jest karcony (nie wykluczam, że nawet i skopany), a karcony nie jest za zrobienie tego samego  na schodach prowadzących do sklepu. Właściciel  uprząta z psich odchodów   teren własnej posesji, nie czyni tego, gdy jego zwierzak zapaskudzi  przestrzeń publiczną. Może jedynie rozgląda się w tym czasie niepewnie i z lekkim zdenerwowaniem. Może  udaje, że to  podkulone, prężące się  i wytrzeszczające oczy bydle nie jest jego. A może, co najczęściej się zdarza, czeka spokojnie  z przekonaniem, że nikt mu nic nie powie, że wszyscy to mu mogą...

    Własność prywatna jest święta, ale jej adoracja święta już nie bywa.  Właściciel jednego z pensjonatów w Zakopanem wypożyczył odpowiedni sprzęt i  zrobił trasę biegową. Naiwnie wierzył, że uatrakcyjni to pobyt turystów w okolicznych pensjonatach. Jednak po dwóch dniach trasa biegowa została poprzegradzana prymitywnymi zaporami, gdyż właściciele działek widzieli w jej funkcjonowaniu jakieś zagrożenie.  Szczególnie dziwi  fakt, że trasę poprzegradzali inni właściciele pensjonatów. Zamiast dostrzec i docenić szansę na uatrakcyjnienie własnej oferty, oni dostrzegli przede wszystkim atak na ich własność. Na poprzegradzaniu trasy ingerencja obrońców się nie zakończyła, gdyż musieli oni jeszcze wykrzyczeć w stronę jej twórcy swoje pretensje, pośród których najłagodniej brzmiało  pytanie retoryczne: na moim, k..., sie bedzies dorabiał?

     Jednak nieświęta adoracja własności prywatnej ma jeszcze  bardziej skrajne przejawy. Na jednym z nowotarskich osiedli od wielu dziesięcioleci funkcjonował system ujęć  zaopatrujący w wodę okoliczne domy.  Ujęcia wody położone są na działkach, których właściciele wyrazili zgodę na ich lokalizację. Minęło kilka dziesięcioleci, wokół wybudowano wiele nowych domów, ale system działał. Jednak w ostatnim czasie jeden z właścicieli zakopał ujęcia wodne na swojej działce. Nikogo nie uprzedzając odciął od dostępu do wody wielu ludzi. Zasypując ujęcia spowodował też zanieczyszczenie wody, z której nieświadomie przez pewien czas  korzystali jej użytkownicy. I dlaczego to zrobił? Bo nic z tego nie miał! Ziemia ta przez wiele lat ugorowała, przez wiele dziesięcioleci nikt tam nie zaglądał. W ostatnim czasie jednak zaczęła nabierać  wartości w związku z planami zabudowy. Jednak z dnia na dzień nikt działki nie sprzedaje. Z dnia na dzień nikt jej nie zabuduje. Był czas na to, aby z korzystającymi  z systemu omówić warunki dalszego jego funkcjonowania, aby uprzedzić ich o planowaniu sprzedaży lub innego sposobu dysponowania tą  własnością.  Jednak on po prostu wziął i zasypał, bo nic z tego nie miał! I napracował się przy tym zasypywaniu, i ubrudził zapewne, ale czego się nie zrobi, aby zamanifestować, że coś jest moje.

     Wszystkim  zakochanym ślepo i  bezgranicznie w swojej własności dedykuję wiersz Juliana Tuwima.

Mieszkańcy

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

                                                                       Nowy Trag 12 października 2014