Blue Flower

           Gdy człowiek robi się starszy tym chętniej i częściej wspomina. Zanudza swoich najbliższych opowiadając wielokrotnie te same  historyjki, anegdotki i dykteryjki, które już dawno przestały być i ciekawe i śmieszne i pouczające. Ale  on opowiada, opowiada,   opowiada...

          Tak więc dawno, dawno temu, lat temu   dwadzieścia i sześć, jeden zły dyrektor wyrzucił mnie z pewnej wiejskiej szkoły, dzięki czemu trafiłem do szkoły miejskiej, ale z dyrektorką jeszcze gorszą, której  pasją było  organizowanie konkursów rysunkowych z okazji święta milicji i rewolucji październikowej. Ta   egzaltowana nauczycielka od wszystkiego, co oznacza, że od niczego,  była jednie przyuczona do zawodu w ramach szkoły radiowo-telewizyjnej (był taki fenomen w PRL-u!). I ta właśnie dyrektorka ze swoimi  koleżankami  ( przyuczona do zawodu nauczycielka języka rosyjskiego i przyuczona do zawodu nauczycielka prac ręcznych ) rządziły szkołą niepodzielnie. W szkolnej stołówce gościły Pana Inspektora, przygotowywały uczniów do konkursów wiedzy o ZSRR i innych tego rodzaju nie podejrzewając, że już za chwilę wiatry historii wymiotą niedouczonych, ale wiernych. Dyrektorka próbowała jeszcze walczyć -  1 września 1989 zasiadła w pierwszej ławce parafialnego kościoła w czasie mszy inaugurującej  rok szkolny. I uczyniła to z taką godnością i dumą, z jakimi  nieco wcześniej zasiadała w lokalnych gremiach PZPR-owskich. Jednak nic to nie dało, bo weryfikowano przede wszystkim uprawnienia, a tych nie było! W takim właśnie czasie, w  szkole zarządzanej  przez towarzyszkę dyrektor spotkałem Pana Ludwika, który uczył historii. Wydawało mi się, że jest  przedwcześnie posiwiałym pięćdziesięciolatkiem, w rzeczywistości miał On  wówczas lat ponad siedemdziesiąt! Dość szybko istotą naszych relacji stały się dyskusje o literaturze. Dość szybko też się okazało, że Pan Ludwik potrafi cytować duże fragmenty literatury greckiej i rzymskiej w językach oryginału, których  gruntowne opanowanie zawdzięczał przedwojennemu gimnazjum.  Ja po ukończeniu powojennych studiów humanistycznych znałem podstawy gramatyki tych  języków oraz  kilkanaście sentencji na różne okazje. Ta edukacyjna przepaść nie zaprzepaściła jednak naszych dysput, gdyż, na moje szczęście, nie byłem najgorzej oczytany w literaturze współczesnej. Tak więc dyskutowaliśmy, politykowaliśmy, walczyliśmy z głupotą niedouczonej dyrektorki a ja  poznawałem kolejne  pasje i talenty Pana Ludwika. Na jedną z lekcji historii przyniósł własnoręcznie wykonany model rydwanu rzymskiego z końmi i jeźdźcem. Okazało się więc, że rzeźbił. Po jakimś czasie przyniósł własnoręcznie wykonane ceramiczne  figurki. Okazało się, że ceramika też jest jego pasją. Nieco później, przy okazji wizyty w Jego mieszkaniu zobaczyłem całą galerię obrazów na szkle.  I to jeszcze nie wszystko, gdyż nieco później odkryłem,  że był lalkarzem, kolekcjonerem,  aktorem, organizatorem oraz  jurorem konkursów i przeglądów teatrów nieprofesjonalnych. Był dyrektorem szkoły, animatorem kultury, artystą, humanistą, poliglotą i erudytą. Do dzisiaj, mimo upływu wielu lat, potrafię przywołać atmosferę i tematy wielu naszych rozmów, naszych  sporów,  dyskusji i polemik. Pamiętam jego wywody na temat Gombrowicza i Witkacego. W tym właśnie czasie wybitny historyk starożytności i ówczesny minister kultury,  profesor Aleksander Krawczuk sprowadził prochy Witkacego do Zakopanego. Była wielka feta, po której się okazało, że to nie były szczątki autora Szewców. Pamiętam też dystans Pana Ludwika do prezydentury Lecha Wałęsy. A nie pamiętam żadnej dyskusji z towarzyszką dyrektor, pamiętam tylko, że była mało mądra ( tak mawiał pan Ludwik, ja mówiłem, że była głupia). 

          Pan Ludwik Gołąb (1917-2006) był ode mnie starszy o dwa pokolenia. Jego mentalność, jego wrażliwość i duchowość ukształtowane zostały w Polsce przedwojennej.  Dzięki niemu zrozumiałem przepaść dzielącą kolejne pokolenia. Maturzyści przed wojną musieli posiadać gruntowna wiedzę o  kulturze i literaturze starożytnej oraz nowożytnej, musieli znać łacinę, grekę i język zachodni,  byli przygotowani do dyskusji filozoficznych i filologicznych  a poza  wszystkim oczekiwano od nich odpowiedniej postawy społecznej i etycznej. Zdający maturę po wojnie musieli umieć o wiele mniej, ale mieli świadomość swojego niedouczenia. Zdający maturę w wieku XXI wiedzą zazwyczaj niewiele, ale są przekonani, że posiedli już całą mądrość. Tak więc miałem wielkie szczęście, że spotkałem Pana Ludwika na swojej drodze. Nikt  już potem nie zadawał mi regularnie pytania; A czy czytał pan, panie Bogusiu ….? . Jak się okazywało, że nie czytałem, to było mi bardzo, bardzo wstyd. I nawet tego wstydu mi brakuje. 

          To jest moja świeczka Panie Ludwiku, bo jutro przecież  pierwszy dzień listopada.

                                                                                                                  31 października 2014