Blue Flower

 „Nie zna pan jakiejś książki co by się wszystkim podobała?” – naiwnie pyta jedna z postaci  ,,Ostatniego rozdania” – najnowszej książki Wiesława Myśliwskiego.

 Można pytanie to potraktować jako wersję  powracającego od co najmniej kilkunastu lat problemu w dyskusji o nowym, przewartościowanym, dostosowanym do współczesności  kanonie. Krytycy/badacze/znawcy, a za nimi rzesza tych bardziej świadomych, choć zagubionych czytelników nie mogą dojść do satysfakcjonujących ustaleń, poprzestając na niczego niezałatwiającym stwierdzeniu, że pojęcie kanonu uległo rozmyciu.  Inna sprawa,  że istnieje oczywiście rozbieżność między  gustami czytelników a świadomie rezygnującymi z kryterium gustu na rzecz (pseudo)profesjonalizmu analizami krytyków. Poza tym można by spytać, po co ustalać nowy Parnas, nowy kanon? W dzisiejszym multimedialnym świecie kultura łatwo do nas przychodzi, każdy może sobie wybrać. Ale, nawet jeżeli przyjmiemy, że  zatarły się kryteria, a wraz z nimi dwubiegunowy  podział na wysokie i niskie, to tym gorzej, bo   trudniej. Żeby wybrać, trzeba umieć. Żeby umieć, trzeba się nauczyć. W procesie nauki potrzebne są drogowskazy.

Oczywiście pomiędzy lekturowym kanonem stanowiącym klasyczny ekwipunek intelektualny każdego szanującego się świadomego odbiorcy kultury ( jakkolwiek anachronicznie to brzmi) a bestsellerem – czytadłem przeznaczonym do uprzyjemniania  resztek czasu, wyłuskanych zresztą z zabieganej codzienności, istnieje przepaść. Poza tym, że sama nie wierzę  ( jako polonistka! Jakież to niepedagogiczne!)  w to, że przyjemność z czytania muszą mieć wszyscy ( ludzie zawsze dzielili się na czytających i nie; zawsze znajdą się tacy, co na śniadanie wolą tosty zamiast Proustowskiej magdalenki, a dla rozrywki trunkową, a nie  papierową wersję epopei narodowej), to jednak ( zew belferskiej natury) widzę  pewną celowość  w pobożnym  propagowaniu czytelnictwa, namawianiu do czytania, prostowaniu krętej drogi wyboru wartościowych rzeczy spośród magmy zalewającej księgarskie półki. Ostatecznie nie o kanon idzie ani o rankingi bestsellerów, bardziej o to, żeby się czytelnik, jak mawiał klasyk  „zabawił się, zaczytał lub zasnął, w każdym razie wygrał”.  Ponadto zawsze można użyć, gdyby to miało poskutkować  kilkuprocentowym wzrostem świadomości kulturowej społeczeństwa,  argumentu powołującego się na  modę,  snobizm, przynależność do elitarnego grona czytających,  itp.

   Idąc tą drogą, w poczuciu powszechnego rozmycia pojęcia kanon, ze świadomością zaniku mitu księgi, zastąpionego co najwyżej współczesnymi bibliami pauperum w stylu Paulo Coelho,  w przeczuciu raczej znikomego kręgu odbiorców  tego tekstu, przekornie sięgam po mistrza i polecam najnowszą, ostatnią (epitet o podwójnym znaczeniu) powieść Wiesława Myśliwskiego.

Wiesław Myśliwski dziś to już sędziwy pisarz, którego początki twórczości sięgają lat 60– tych („Nagi sad” - 1967), swoisty mentor dla młodszych pokoleń, pozostający niewątpliwie na przeciwległym biegunie literackich mód i trendów, ale  przynoszący jednocześnie, zwłaszcza  książkami wydanymi po 89 roku („Widnokrąg” - 1997, „Traktat o łuskaniu fasoli” - 2007 i „Ostatnie rozdanie” - 2013) odpowiedź na czytelnicze tęsknoty za tradycyjną narracją. Mam wrażenie, że sięgać po Wiesława Myśliwskiego, to tak jakby wracać do mitu księgi, do jego najgłębszych, symbolicznych znaczeń wynikających z przekonania, że istotą literatury jest poszukiwanie prawdy, do której  - przecież to już wiemy – i  tak nigdy się nie dochodzi.  Wcześniejsze powieści Myśliwskiego  ( „Nagi sad”, „Pałac” czy „Kamień na kamieniu”) wpisywano w nurt prozy chłopskiej, ale wyraźnie przekraczał autor jego nieprecyzyjne kryteria, zmierzając każdorazowo w stronę uniwersalizującej perspektywy. Można zresztą stwierdzić, że  Myśliwski należy do autorów piszących całe życie jedną księgę. Istotą jego narracji jest  meandryczność, wielowarstwowość, odgrzebywanie z głębin pamięci.  Każdorazowo sięga on  po najbardziej tradycyjne i najmniej jednoznaczne zarazem  motywy pamięci i czasu, które kojarzą się z poszukiwaniem / odzyskiwaniem/ ocalaniem  przodków/ przeszłości/ prawdy/ siebie. Każdorazowo patronuje również Myśliwskiemu przeświadczenie o słownym statusie wszelkiego istnienia:

,,A bez słów nic się nie wie o sobie. Słowa przecież rosną w człowieku razem z nim. Wytapiają się jak rudy z jego trosk, udręk, cierpień i łez” ( „Widnokrąg”)

Tak też jest w przypadku „Ostatniego rozdania” . Fabuła daje się streścić jednym zdaniem: do zagubionego w głuszy pensjonatu po sezonie przyjeżdża główny bohater – niedoszły artysta, w poczuciu straconej miłości i przegranego życia, szukający spokoju i nadziei na uporządkowanie myśli. Porządkowanie odbywa się poprzez konfrontowanie przeszłości z teraźniejszością, przenikanie snu i jawy, na styku rzeczywistości i metafizyki. Życie ujmuje bohater w kolejne metafory:  zapełnianie nie dającego się z `czasem ogarnąć, okiełznać, uporządkować notesu kolejnymi nazwiskami przypomina wypełnianie własnej historii doświadczeniami, relacjami, ,,formułowanie losu”, bo ,,los nie jest nam dany z tytułu urodzenia, dane jest nam tylko życie” („Ostatnie rozdanie”, s.30). Życie przypomina labirynt: człowiek skazany jest na samotne błądzenie. We śnie o jubileuszowym przyjęciu  w starej fabryce rowerów, bohater czuje się osaczony i zagubiony w chaotycznym tłumie ludzi –skądinąd zaproszonych gości, od których ucieka. Metaforą życia jest wreszcie gra w karty: „Gramy nie tylko  w drobnych sprawach, gramy i o nasze uczucia, nasze myśli, nasze słowa, a bywa że  o wszystko, jak prawdziwi hazardziści i  jak prawdziwi hazardziści jakże często blefujemy”.(s.29) Dlatego, kiedy po latach bohater odwiedza grób szewca Matei,  rozgrywaną ze zmarłym na cmentarzu partię pokera czyni pretekstem do życiowych zwierzeń. 

Opowieści Myśliwskiego, gdyby silić się na klasyfikacje gatunkowe, to filozoficzne przypowieści, traktaty, które w powolnym i trudnym procesie  wyłuskują słowa z życia. Nadrzędną kategorią rządzącą tym procesem jest pamięć: kapryśna, wybiórcza, meandryczna, nieprzewidywalna. Refleksje o życiu, przemijaniu,  miłości bywają u Myśliwskiego gorzkie, ale i budujące, nieco mentorskie, ale nie przytłaczające. Z pozornie banalnych sytuacji życiowych  wyrastają  ważkie spostrzeżenia. Wielu złudzeń zostajemy wskutek lektury pozbawieni.

 Na naiwne pytanie właścicielki pensjonatu o znajomość książki, która podobałaby się wszystkim, główny bohater odpowiada: ,,Przykro mi, ale nie”.  Tak też jest pewnie z powieścią Myśliwskiego. Nie zadowoli wszystkich. Nie jest to bez wątpienia proza dla połykaczy fabuł ani dla tropicieli fajerwerków formalnych czy językowych. Smak tej literatury bierze się z jej niespiesznej narracji. A niespiesznej narracji musi odpowiadać niespieszne czytanie. Dlatego nie jest to   literatura dla stojących w korkach czy czytających w przerwach między „ poważnymi” sprawami codzienności. Chyba też bardziej to lektura dla wyrobionego niż poszukującego czytelnika. I raczej dla starszego niż młodego. Dość tej antyreklamy. Dla kogo więc? Dla wszystkich tych, którzy poszukują w czytaniu drogi a nie celu, a w literaturze widzą nie tylko fikcję, ale też wersję prawdy o człowieku (sobie). A dla tych, którzy tak nie patrzą? Też. Może tym bardziej dla nich. Dla odmiany.

Joanna Jóźwiak