Blue Flower

 

 

        

 

        W społecznym wyobrażeniu policjant ma służyć prawu, walczyć ze złem, pomagać słabym
i skrzywdzonym. Powinien też być odważny, uczciwy i profesjonalny. Jednak te wyobrażenia nie zawsze nakładają się na rzeczywisty obraz stróżów prawa. Mamy jednak  nadzieję, że policjanci szczególnie szkodliwi i zepsuci są ze służby  usuwani, bo jest tzw. policja w policji, bo są uczciwi policjanci, którzy nie chcą pracować z draniami,  bo obywatele znają swoje prawa. Co jednak się dzieje, gdy źli policjanci zostaną postawieni przeciwko ludziom  pozbawionym wszelkich praw? Co jednak się dzieje, gdy  można bezkarnie rabować, gwałcić i mordować, bo nikt nie stanie w obronie ofiar?  Na te niełatwe pytania odpowiada profesor Jan Grabowski w książce „Na posterunku” (Czarne, Wołowiec 2020).

        Autor jest znanym i cenionym badaczem Holocaustu a jego najnowsza książka jest owocem badań dotyczących funkcjonowania  dwudziestu czterech placówek granatowej policji położonych we wszystkich dystryktach Generalnej Guberni.  Profesor Grabowski sam zadaje pytanie o reprezentatywność tej próbki, gdyż w całej GG działało 1000 polskich posterunków. Jego praca nie jest też pełnym obrazem funkcjonowania granatowej policji, gdyż  ukazuje wyłącznie jej  udział w zagładzie polskich Żydów.

        „Na posterunku”  ukazuje genezę polskiej policji granatowej,  jej obowiązki i działania, podległość służbową wobec policji niemieckiej oraz bezpośrednią współpracę z Gestapo. Szczególne miejsce w badaniach profesora Grabowskiego stanowi rok 1942, w którym pod kryptonim Akcji Reinhardt realizowano zagładę Żydów na terenie GG. W akcji  tej ze szczególną gorliwością wyróżniło się wielu polskich policjantów, którzy często wykazywali się własną inicjatywą w zakresie ścigania, ujawniania i mordowania Żydów.

        Książka profesora Grabowskiego przybliża czytelnikowi proces bandycenia się nie tylko granatowych policjantów, ale  także  członków Ochotniczej Straży Pożarnej i tzw. zwykłych mieszkańców. Czasami okazywało się, że gromadzka elita (strażak, wójt, policjant) była elitą bandycką. Władysław Okulus, burmistrz Węgrowa, z przerażeniem przyglądał się likwidacji miejscowego getta. W ciągu kilku godzin na oczach mieszkańców wymordowano od tysiąca do dwóch tysięcy ludzi. Burmistrza Okulusa przerażały nie tylko mordy dokonywane przez Niemców
i Ukraińców (…) lecz także działania policji granatowej, strażaków oraz zwykłych mieszkańców Węgrowa, którzy na różne sposoby przyczynili się do zguby żydowskich sąsiadów. Burmistrz nie miał złudzeń co do Niemców, ale entuzjazm, z jakim włączyli się do akcji węgrowscy strażacy musiał wywołać w nim szok. Widać to wyraźnie w relacji, którą złożył po wojnie przed Żydowską Komisją Historyczną. Uczestnictwo strażaków, według niego, nie wynikało w  żaden sposób z nakazu Niemców, członkowie OSP pojawili się w getcie z własnej nieprzymuszonej woli.  Węgrowski krawiec Sewek Fishman również był świadkiem    wielu okrucieństw popełnionych przez strażaków na węgrowskich Żydach. Wg. niego w obławach i przeszukiwaniach w getcie oprócz ochotników rekrutujących się spośród gawiedzi przodowali właśnie strażacy. W pewnym momencie druhowie chwycili żonę Fishmana i gdy nie umiała dość szybko  ściągnąć kolczyków, próbowali jej obciąć uszy. Uciekającej parze towarzyszył, jak opowiadał po wojnie,  śmiech stojących wokół gapiów”. (165)

        W miejscowości Goraj (powiat biłgorajski) latem 1942 roku wybuchł pożar. „Ktoś na rynku krzyknął, to pewnie Żydzi podpalili, straż pożarna i mieszkańcy osady łapali każdego Żyda czy Żydówkę i trzymając za wyciągnięte ręce przyprowadzali pod posterunek policji. Komendantem granatowej policji był niejaki Mrozik. Z mieszkania wychodził komendant Mrozik  i oddawał  od niechcenia  jeden strzał w kierunku przyprowadzonego. Postrzelonego brano za ręce i nogi, rozhuśtywano i rzucano w płomienie. Wielu z nich było jeszcze żywych.” (str. 105)

       Pewne działania policjantów  wykraczają poza granice zrozumienia, przekraczają granice wyznaczone przez pojęcie człowieczeństwa. Granice te przekraczali także i tzw. zwykli ludzie:   „po drodze (na stację skąd dalej do Treblinki) co lepiej ubranych  mordowano i ograbiano. Pod Zakrzem granatowy policjant „sprzedał”  Żyda jakiemuś chłopu, bo tamtemu spodobały się  jego eleganckie oficerki. Uprzednio musiał oczywiście go zastrzelić, i to tak, żeby nie poplamić ubrania i butów”. (s. 126)  Świadek likwidacji getta w Biłgoraju w swoich wspomnieniach napisał m.in.: „Na ulicach, wolnych placach i ogródkach  leży wiele trupów kobiet i dzieci. Komendant polskiej policji Wiesiołowski, otoczony kilkudziesięciu dzieciakami  w wieku od 6-12 lat przeszukuje podwórka, strychy, piwnice i komórki. Za każde znalezione i przyprowadzone dziecko żydowskie rozdaje polskim dzieciom landrynki. Małe żydowskie dzieci łapie za kark i strzela małokalibrowym rewolwerem w głowę”. (153)

        Przywołane powyżej historie nie są ani najbardziej brutalne, ani szczególnie drastyczne, może tylko bardziej wyraziście ukazują deprawację granatowych policjantów, strażaków i tzw. zwykłych ludzi, którzy nie potrafili się oprzeć faszystowskiej propagandzie, chciwości i głęboko osadzonej wrogości wobec Żydów. 

        Książka profesora Jana Grabowskiego odkrywa kolejną część prawdy o udziale Polaków w Holocauście. Nie jest to prawda łatwa do przyjęcia, ale nie wolno jej odrzucać, nie wolno jej rozmywać i zakłamywać. Przyjęcia tej prawdy wymaga nie tylko naukowa uczciwość, ale szacunek dla własnej przeszłości i szacunek dla rzeczywistych bohaterów tamtego czasu.