Blue Flower

      

 

Autor monografii: Ludmiła Figiel

Projekt graficzny i skład: Marcin Ozorowski

Nowy Targ 2016

      No i już wiemy, co było na początku, gdyż autorka „Srebrnych Jatek”, aby ukazać  historyczne konteksty związane z powstaniem  budynku będącego siedzibą nowotarskiej galerii,  sięgnęła w swojej opowieści aż do II połowy wieku XVIII. Te historyczne odniesienia nie tylko wydobywają  z niepamięci kilka nowotarskich rodów będących pierwszymi  właścicielami budynku oraz  jego dzierżawców prowadzących  w nim swoje kupieckie interesy, ale także wyjaśniają  źródło dzisiejszej  nazwy i symbolu tego miejsca. I trzeba zauważyć, że nazwanie galerii sztuki „Jatkami”  było  krokiem tyleż oryginalnym i śmiałym, co i ryzykownym. Jednak czas pokazał, że  zarówno sama nazwa  jak i symbol w postaci uskrzydlonej świnki doskonale się przyjęły. Chyba już nikt w Nowym Targu  i jego okolicach  nie wyobraża sobie, że w „Jatkach” spotka  wielkiego faceta, który w stosownie zakrwawionym fartuchu wymachuje  tasakiem, gdyż nazwa ta i miejsce kojarzą się wyłącznie z  Anią Dziubas otwierającą kolejny wernisaż lub poruszającą się w plątaninie prac  częściowo już rozpakowanych, już tu i ówdzie  zawieszonych, już to  cierpliwie czekających  pod ścianami na swoją kolej w twórczym przeistaczaniu  Chaosu w Nowe Niebo, Nową Ziemię ... 

       Czytając dzieło Ludmiły Figiel odkryłem zupełnie nowe i zaskakujące oblicza „Jatek”, które wydawały mi się wcześniej takie znane i takie oczywiste. Przede wszystkim dotarło do mnie, że przygotowanie kolejnych wystaw nie ogranicza się do wykonania kilku telefonów i przygotowania kanapek na wernisaż. Każda kolejna wystawa to  wielomiesięczne przygotowania, uzgodnienia, wyprodukowanie koniecznych i mniej koniecznych dokumentów, pokonywanie problemów związanych z transportem prac, ich ubezpieczenie, przygotowanie katalogu i wiele innych czynności koniecznych do tego, aby i zwiedzający i wystawiający swoje dzieła nie czuli zawodu lub rozczarowania.

       Sięgając po „Srebrne Jatki” oczekiwałem dzieła będącego efektem świetnego opanowania warsztatu  historyka i w tym względzie się nie zawiodłem. Jednak dość szybko zrozumiałem, że mam przed sobą nie tylko owoc  pracy kompetentnego i rzetelnego dziejopisa, ale także próbę, i to udaną, wniknięcia w fenomen „Jatek”, w ich niemal magiczny klimat, w ich niepowtarzalną aurę i niczym nie zakłócaną autentyczność. To wniknięcie  dokonało się przede wszystkim dzięki rozmowom autorki z twórcami tej galerii, z jej pracownikami, przyjaciółmi, z artystami, z dziennikarzami i samorządowcami, którzy nie tylko z racji pełnionych obowiązków, ale i z autentycznego  zainteresowania sztuką w ogóle i „Jatkami” w szczególności,  starali się pomagać, wspierać i po prostu w nich bywać.  Każda z tych rozmów wnosi nie tylko nowe fakty dotyczące historii opisywanej instytucji, ale także jest ważnym elementem ukazującym niezwykłość panującej w niej atmosfery.

        I ta niezwykłość towarzyszy „Jatkom” od ich narodzin. W czasie jej powstawania pracowałem w Młodzieżowym Domu Kultury z plastykami, którzy uczestniczyli  w tworzeniu tej galerii. Pamiętam  niezwykłe zaangażowanie i pasję, z którą Marcin Ozorowski opowiadał o tym rodzącym się projekcie (tak się mówi dzisiaj!). Dawniej realizowano pomysły, plany, zamierzenia, dawniej przekształcano  ponure magazyny  w byty niezwykle żywe i wielobarwne. To zaangażowanie i pasja nie opuszczają „Jatek” ani na moment. Były obecne w pierwszych latach działalności, gdy jej pracami kierował wspomniany już Marcin Ozorowski, nie opuszczają też Anny Dziubas, którą od lat chronią skutecznie przed rutyną, znudzeniem, zmęczeniem. Każda wystawa, każdy wykład, każde wydarzenie przygotowywane są z równym pietyzmem, z równym niepokojem, z równą dbałością o szczegóły. Z rozmów Ludmiły Figiel  wyczytać jeszcze można także i to, że „Jatki”, niezmiennie od swoich początków, traktują swoją misję z niezwykłą powagą, że  relacje z wystawiającymi artystami i widzami  są nie tylko pełne powagi i odpowiedzialności, ale także po ludzku życzliwe i serdeczne.

       Chagall i Picasso to oczywiście dwa główne wydarzenia pierwszego ćwierćwiecza „Jatek”. Byłem na tych wystawach, oddychałem ich powietrzem, cieszyłem się, że mogę obcować z dziełami największych i sądziłem,  że przyjechały one do Nowego Targu tak po prostu, jak przyjeżdżały dzieła innych artystów! Myślałem, że za ich sprowadzeniem stoją nowosądeccy lub krakowscy zwierzchnicy nowotarskiej galerii. Okazało się, że  bez osobistych kontaktów,  bez zaangażowania i działania wielu różnych osób związanych  z „Jatkami” i Nowym Targiem  nie uczestniczylibyśmy w tych doniosłych wydarzeniach.  Główną rolę sprawczą odegrał tutaj burmistrz Marek Fryźlewicz, który doceniał, jako wyjątek pośród samorządowców, kulturę i ludzi ją tworzących. Ludmiła Figiel wspomina w swoim dziele o konkursie poetyckim „Co się komu w duszy gra?” organizowanym przez Młodzieżowy Dom Kultury w Nowym Targu, czyli instytucję  podległą  jednocześnie starostwu powiatowemu i kuratorium oświaty. Ale to właśnie miasto Nowy Targ było głównym i wieloletnim fundatorem nagród i to właśnie burmistrz Marek Fryźlewicz, a nie urzędnicy starostwa i kuratorium, był obecny na uroczystościach wręczania nagród uczestnikom konkursu, które miały miejsce zazwyczaj w Jatkach”.  Tak więc szczęśliwym trafem dla nowej galerii było pojawienie się w jej murach Hanny Dziubas i Marcina Ozorowskiego oraz fakt, że powstawała ona i rozwijała swoją działalność w sprzyjającym klimacie tworzonym przez burmistrzów   Józefa Ramsa, Czesława  Borowicza  i Marka Fryźlewicza.

       Lubimy obcować ze sztuką, bywamy na koncertach, na wystawach, w teatrze, czytamy książki. Czasem też o tym bywaniu, oglądaniu, słuchaniu i czytaniu  rozmawiamy. I o ile łatwo dyskutować o spektaklu teatralnym, o przeczytanej książce, to o muzyce poważnej, o malarstwie (jeżeli nie jesteśmy znawcami) dyskusja rzadko wynurza się poza ogólniki i stwierdzenia o podobaniu się lub niepodobaniu. Autorka „Srebrnych Jatek” okazała się być nie tylko miłośniczką malarstwa, okazała się być nie tylko osobą potrafiącą pisać o swoim obcowaniu z dziełem malarskim, ale także  indywidualne doświadczenia estetyczne potraktowała jako punkt wyjścia do szerszych refleksji filozoficzno-estetycznych. Ta część książki,  jednocześnie bardzo osobista i erudycyjna, odwołująca się do całego szeregu autorytetów (między innymi Tatarkiewicz, Ingarden, Tischner)   jest mocnym przypomnieniem, że głównym celem „Jatek” jest prezentowanie dzieł artystów plastyków, o czym czasem się zapomina.

       I zapominanie to nie jest skutkiem problemów z pamięcią, ale ewolucją „Jatek” w stronę świątyni sztuk wszelakich. W „Jatkach”,  oczywiście, dominują sztuki plastyczne, ale także  rozbrzmiewa muzyka. W „Jatkach” się recytuje, czyta, wystawia sztuki teatralne. W „Jatkach” wygłasza się wykłady i gawędy oraz toczą się dyskusje. W „Jatkach” organizuje się warsztaty i konkursy. W „Jatkach” można też ogrzać się zimą i można w upalne dni odetchnąć w miłym chłodzie.  I te wszystkie formy działalności znalazły swoje miejsce w książce Ludmiły Figiel. Autorka nie tylko skrupulatnie wyliczyła wszystkie spotkania cykliczne („Wieczory Czwartkowe” i „Mam wam co do powiedzenia”) oraz inne formy pozaplastycznej działalności, ale także znalazła czas i miejsce w swojej książce  na rozmowy z ich autorami.        

         Dokonała Ludmiła Figiel rzeczy niezwykłej, gdyż udało się jej  ukazać nowotarską galerię w każdym możliwym ujęciu. Udało się jej stworzyć wielobarwną i rozpisaną na wiele głosów opowieść o instytucji bardzo szczególnej. Udało jej się sprawnie połączyć rolę dziejopisa z rolą znawcy  sztuki i nauczyciela, gdyż przekazała  czytelnikowi wiele  ważnych elementów wiedzy  o istocie sztuki i estetycznym doznaniu.              

          Miał też swój udział w powstaniu „Srebrnych Jatek” i Marcin Ozorowski, który stworzył stronę graficzną tej książki i dokonał składu. Nie będę oceniał tego aspektu, ale tylko podzielę się osobistym wspomnieniem. Przed kilku laty pomagałem zredagować album uświetniający jubileusz jednej ze szkół nowotarskich. Marcin miał zająć się stroną graficzną tej publikacji i ją złożyć. Zebraliśmy cały materiał, przedstawiliśmy nasze oczekiwania, uzgodniliśmy terminy i czekaliśmy. Gdy zaczął się zbliżać termin jubileuszu zaczęliśmy wydzwaniać z rosnącym niepokojem, Marcin wysyłał a to projekt okładki, a to  jakieś uwagi do tekstów i uspokajał. Napięcie rosło, Marcin uspokajał i wysyłał kolejne elementy, gdy my  coraz bardziej niecierpliwie oczekiwaliśmy na cały już  projekt, który, mimo napięcia, w odpowiednim czasie trafił do drukarni, w odpowiednim czasie książka dotarła do szkoły i do rąk czytelników. I, jak się okazało, strona graficzna była najmocniejszą stroną tej publikacji.         

       Uskrzydlona świnka pokryła się dostojną patyną a „Jatki” rozpoczęły drugie ćwierćwiecze swojej działalności. Z racji jubileuszu popłynął wartki strumień życzeń od przyjaciół, od osób pełniących różne ważne, dostojne i całkiem małe funkcje. Życzono „Jatkom” szczerze, życzono kwieciście, życzono być może i  z obowiązku tylko. Ja życzę „Jatkom”,  aby się nie zmieniały, bo jest po prostu dobrze, jest jak ma być,  i aby kolejne ćwierćwiecza  opisywali kronikarze równie rzetelni i równie w sztuce oraz  w nowotarskiej  rozmiłowani galerii jak  autorka „Srebrnych Jatek”.