Kto dziś pamięta autorów zakłamanych podręczników historii z czasów PRL-u? Kto za lat dziesięć pamiętał będzie Cenckiewicza, Gmyza, Nowaka i innych uprawiających historię na zamówienie prawicowych polityków? Chyba tylko Gmyz, Cenckiewicz i Nowak.
Historia zawsze była nauką, którą próbowali manipulować politycy, propagandziści
i uzurpujący sobie prawo do „rządu dusz”. Orwell w Roku 1984 ukazał mechanizm podporządkowywania historii doraźnym celom politycznym. I, ze szkodą dla historii, ten mechanizm ciągle jeszcze funkcjonuje, ciągle jest oliwiony, restaurowany i doskonalony.
Na użytek aktualnie rządzących zakłamuje się historię pierwszej „Solidarności” – nurzając legendę Wałęsy w ubeckim rynsztoku próbuje się na jego miejsce wcisnąć kogoś niższego i bez wąsów. Wyrzuca się z przestrzeni publicznej Jacka Kuronia, Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, Marka Edelmana, Władysława Bartoszewskiego i wielu jeszcze innych tylko dlatego, że nie lubili braci Kaczyńskich i ich partii.
Na użytek dzisiaj rządzących czci się tzw. żołnierzy wyklętych, a pogardza się tysiącami tych, dla których wstąpienie do polskiej armii było jedyną drogą ucieczki z ZSRR, gdzie przecież większość z nich znalazła się wbrew własnej woli. Nie wszyscy zdążyli zaciągnąć się do armii generała Andersa i wraz z nim opuścić ojczyznę światowego proletariatu. Wielu musiało wstąpić do kolejnej polskiej armii (skrajnie upolitycznionej i dowodzonej przez komunistów), ale znakomita większość z nich pragnęła tylko walczyć o wolną Polskę i opuścić komunistyczne piekło.
Wahadło historii do roku 1989 utrzymywane było po lewej stronie, więc wszyscy walczący „u boku Armii Czerwonej” byli postrzegani jako bohaterowie, żołnierzy Armii Krajowej, żołnierzy walczących po maju 1945 traktowano najczęściej jako zdrajców i bandytów. Po roku 1989 wahadło trzymane jest uporczywie po stronie prawej – oddano należne miejsce Armii Krajowej i apoteozuje się wszystkich, którzy w roku 1945 nie oddali broni i walczyli z instalującą się w Polsce komunistyczną władzą. O innych bohaterach II wojny światowej milczy się albo mówi z pogardą.
Niewiele więc było światła prawdy w historii uprawianej w PRL-u, niewiele jest go dzisiaj. Jeżeli Ogień odpowiedzialny jest za przypisywane mu zbrodnie, to mimo wszystkich swoich zasług nie może być bohaterem. Nie może też być tak, że dla jednych jest symbolem walki z komunizmem, symbolem patriotyzmu i heroicznej, nieugiętej postawy a dla innych jest zbrodniarzem, watażką lub bandytą. Kim był Ogień muszą rozstrzygnąć historycy wierzący, że celem ich pracy jest znalezienie tego, co Cycero nazwał lux veritatis. W co wierzą propagandziści pokroju Gmyza, Cenckiewicza i Nowaka nie wiem, ale nie światła prawdy szukają.
Polska historia może poszczycić się wielkimi postaciami. Profesor Henryk Samsonowicz, profesor Stefan Kieniewicz, profesor Janusz Tazbir, profesor Andrzej Paczkowski, profesor Karol Modzelewski są nie tylko obiektywnymi i wnikliwymi badaczami przeszłości, ale są oni także, a może przede wszystkim, wielkimi autorytetami moralnymi. Jednak nie oni dzisiaj są mistrzami, których śladem podążają pomniejsi historycy. Ci mniejsi i całkiem mali piszą dzisiaj historię na użytek gawiedzi, czego świadectwem szczególnie bolesnym jest wydawanie dodatku historycznego przez najbardziej szmatławy brukowiec ukazujący się na polskim rynku. Twórcy tego czegoś wydają się być pilnymi uczniami Gmyza i Cenckiewicza, o czym świadczą same tytuły i podtytuły ich tekstów: Muzułmanie rządzą Europą, O mały włos rzymska Bazylika św. Piotra nie została meczetem, Niemiecki lincz na Papieżu, To był zamach?, Szef ONZ zginął w podobnych okolicznościach jak prezydent Kaczyński. Każdy tytuł niby dotyczy historii, ale insynuuje, sugeruje lub wprost zatruwa proste dusze i umysły jadem nienawiści i podejrzliwości.
Pragnąc głębiej wniknąć w najnowszą historię Polski bez obawy, że badacz patrzy na nią okiem lewicowego lub prawicowego propagandzisty można sięgnąć po prace autorów niepolskich. Okazuje się bowiem, że nasza przeszłość jest ciekawym obszarem badawczym dla historyków z Europy i Ameryki. Oczywiście, Norman Davies jest najbardziej znanym i cenionym historykiem zajmującym się polską historią. Jego Boże igrzysko, Powstanie '44, Orzeł biały, czerwona gwiazda, Zaginione królestwa oraz ostatnie dzieło Szlak nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty są tytułami, bez znajomości których nie można się uważać za człowieka oczytanego. Równie ciekawe, często zaskakujące i intrygujące spojrzenie na polskie sprawy znajdziemy i u innych autorów. Ostatnio sięgnąłem po prace Padraica Keneya ( Budowanie Polski Ludowej. Robotnicy i komuniści 1945-50, Warszawa 2015), Joanny Beaty Michlic ( Obcy jako zagrożenie. Obraz Żyda w Polsce od roku 1880 do czasów obecnych, Warszawa 2015) i Marci Shore ( Kawior i popiół. Życie i śmierć pokolenia oczarowanych i rozczarowanych marksizmem, Warszawa 2008). Tytuły te dotyczą wprawdzie różnych tematów, ale łączy je wyważona refleksja, spokojna narracja i brak stereotypowych interpretacji. Oczywiście, ten sposób uprawiania historii i pisania o Polsce nie może podobać się obecnemu Ministerstwu Prawdy, które jest zachwycone, zauroczone i zamroczone dodatkami historycznymi wydawanymi przez „Fakt”, „Od Rzeczy” i inne redakcje tego sortu.