Czytając wielkanocny numer „Forum” zatęskniłem do Singapuru, w którym nigdy nie pragnąłem być i w którym nigdy zapewne nie będę. Zatęskniłem nie do tego egzotycznego miejsca na Ziemi, nie do jego dobrobytu, ale do panującego tam prawa, dzięki któremu w przestrzeni publicznej można czuć się równie dobrze jak w przestrzeni prywatnej. Władze tego miasta-państwa dzięki licznym zapisom prawnym i konsekwencji w ich egzekwowaniu skutecznie przekonały swoich obywateli, że ład i piękno otaczającej ich rzeczywistości zależy od każdego z nich. Zakazując między innymi palenia papierosów i żucia gumy w miejscach publicznych, rzucania śmieci i plucia na ulicy, karząc surowo każdy akt wandalizmu (malowanie po ścianach, przyklejanie plakatów itp.) grzywną w wysokości dwóch tysięcy dolarów lub pozbawieniem wolności do lat trzech, osiągnięto rezultat w postaci czystych chodników i przystanków, w postaci wolnych od bazgrołów elewacji, w postaci przyjaznych wnętrz autobusów i pociągów. Dzięki tym dość prostym metodom przestrzeń publiczna nie tylko nie budzi odrazy, ale można czuć się w niej dobrze i bezpiecznie.
Tęsknotę do kulturowo i geograficznie odległego Singapuru wzbudziły we mnie wycieczki rowerowe w okolicach Nowego Targu. W tygodniu poprzedzającym święta Wielkiej Nocy rowy między Nowym Targiem i sąsiadującymi z nim miejscowościami oraz między tymi miejscowościami zaczęły wypełniać się śmieciami. Szorując, pucując, porządkując przestrzeń prywatną, ekspediowano w przestrzeń publiczną, zapewne w mrokach nocy, wszystko, co okazało się bezużyteczne i czego nie można było spalić w domowym piecu lub przydomowym ognisku. Tak więc częścią przygotowania (duchowego?) do świąt jest zaśmiecanie okolicznych rowów, wzmożone zanieczyszczanie powietrza i wody w okolicznych potokach, bo część śmieci trafiła i tam.
Przestrzeń publiczna nie jest jakąś abstrakcją, nie jest wymysłem chodzących z głową w chmurach idealistów, ale rzeczywistością, w której spędzamy dużą część naszej egzystencji. Jeżeli nie chcemy w nieodległej przyszłości mieszkać w szczelnie odgrodzonej, pilnie strzeżonej przestrzeni prywatnej, poza którą rozlegać się będzie śmierdząca, zapluta, mroczna i pełna niebezpieczeństw przestrzeń publiczna, to musimy inaczej postrzegać tych, którzy zaśmiecają rowy i potoki, musimy inaczej patrzeć na tych, którzy zatruwają nam powietrze, inaczej patrzeć na tych, którzy demolują ławki i niszczą elewacje budynków uzewnętrzniając na nich swoje prostackie i chamskie wnętrza. Ze społecznego punktu nic nie różni chuligana podpalającego ławki w parku i pozornie statecznego jegomościa, który o zmroku wyrzuca do rowu śmieci. Takim samym draniem jest też człowiek spalający w swoim piecu wszystko, co w nim się zmieści. Łączy ich nie tylko podobny stosunek do przestrzeni publicznej, ale także przekonanie, że nic nagannego nie czynią. Gdy jednemu z moich sąsiadów zwrócono uwagę, gdy po raz kolejny nakrył szczelnie połowę Kokoszkowa śmierdzącym i czarnym dymem wydobywającym się z jego komina, to ten osobnik, sprawiający wrażenie człowieka wykształconego i cywilizowanego warknął, aby zwracający mu uwagę pilnował własnego podwórka. Żadnego zażenowania, żadnego zawstydzenia, żadnego poczucia winy. W Signapurze znaleźli skuteczne narzędzie do walki z takimi zachowaniami.
Jadąc z Wróblówki do Nowego Targu:
śmieci wyrzuca się wprost do rowu,
ale osobniki wrażliwsze zaciagają wory w krzaki,
tam są mniej szkodliwe.
Można także ubogacić potok popiołem wymieszanym z domowymi odpadkami.
Można śmieci elegancko spakować,
aby zwierzątka mialy co rozszarpywać i rozwlekać.
Osobnicy, których mam na myśli i których trafnie określić sie nie da bez użycia wulgaryzmów, też korzystają ze zdobyczy cywilizacji, nawet wymieniają stary sprzęt na nowszy.
Przerażają niewyobrażalne ilości butelek po alkoholu wyrzucanych z okien samochodów. Chciałbym wierzyć, że nie opróżniają ich kierowcy. Chciałym, ale nie wierzę.
Nie wierzę też, że można sprawców tych obrzydliwych czynów zawstydzić, upokorzyć czy oświecić. Można ich przekonać do szanowania przestrzeni publicznej jedynie surowymi i nieuchronnymi karami. I niech się tak stanie.