Drukuj 

            Józef Chełmoński, znany pejzażysta i autor scen rodzajowych, surowo wychowywał swoje córki. Podczas pobytu w Krakowie nie pozwalał im opuszczać pokoju hotelowego. Jeden ze znajomych malarza chciał je zabrać do teatru i  poprosił o pozwolenie przesadnie troskliwego ojca.

          - Nie! Nie! – Zawołał Chełmoński. – Po południu były już u dentysty, na dziś więc mają dość rozrywki…!

           Inny  znajomy Chełmońskiego wyraził swoje zadowolenie ze spotkania z nim słowami:

           - To wspaniale, że z samego rana spotykam tak porządnego człowieka jak ty…!

           Na co pejzażysta  odparł:

           - Ha! Masz więcej szczęścia ode mnie …!

         Tyle mógł się dowiedzieć ciekawski kołtun o prywatnym życiu sławnego malarza. Życie codzienne, miłości i miłostki, zawody i rozwody, rodzinne tragedie,  farsy i komedie osób znanych i cenionych pozostawały ich tajemnicą. Przedostawały się czasem do wiadomości ogółu, ale najczęściej działo się to wbrew ich woli.

          Trudno jest sobie wyobrazić popularny dzisiaj periodyk ( nie wykluczając tzw. pism opinii ) bez informacji o życiu sfer wyższych, jak dawniej mówiono.  Dzisiaj jednak sfery wyższe wypchnięte zostały przez  celebrytów,  z których większość jest znana z tego, że jest znana i z tego, że musi sprzedawać  prywatność,  aby  przedłużyć swoją  obecność w kolorowych i koloryzujących mediach. I tak się rodzi pupkultura, jak to określił jeden z publicystów.  

         Dawniej tylko na złą sławę można było zapracować jakimś jednym czynem, wyskokiem, prowokacją lub zbrodnią. Taką sławą cieszyła się Gorgonowa, którą, mimo wielu wątpliwości,  skazano za zamordowanie córki swojego kochanka. Na sławę dobrą, na sławę prawdziwą trzeba było pracować długo i wytrwale. Nie wystarczał też tylko dorobek artystyczny lub   szczególne osiągnięcia w swojej dziedzinie, należało także prezentować określoną klasę i bezwzględnie rozdzielać sferę publiczną od prywatnej. Nazwanie sławnego  aktora, malarza, pisarza, sławnego  lekarza lub  prawnika, wybitnego  dyplomatę lub  męża  stanu celebrytą byłoby  nietaktowne i obraźliwe. Oczywiście, chciano wiedzieć więcej o ich życiu niż to, czego można było się dowiedzieć z oficjalnych źródeł, ale oni tego nie ułatwiali, nie umawiali się z nibyfotoreporterami na spodziewane zdjęcia z zaskoczenia, nie udzielali nibydziennikarzom ekskluzywnych wywiadów o robieniu zakupów i operacji plastycznych. Jedyną drogą  zaspokajania ciekawości publicznej o prywatnościach lub słabościach sław  były anegdoty. To z nich dowiedzieć się było można o chorobliwym skąpstwie znanego aktora lub o złośliwym charakterze sławnego poety.

           Gdy rzeźbiarz Jacek Puget dowiedział się, że jego narzeczona zaszła w ciążę nie wiedział co robić, wysłał do swojego ojca telegram z pytaniem:

           - Nie uważałem jak robiłem, co mam robić?

            Ojciec szybko oddepeszował:

           - Jak nie uważałeś gdy robiłeś, to rób co uważasz.

           Wszyscy dobrze wiedzieli, co musiał robić młody Puget ze swoją narzeczoną, aby ta zaszła w ciążę. Gdyby tenże artysta żył współcześnie i był zarażony celebrycą to wiedzielibyśmy o jego narzeczonej nieco więcej, zapewne i ta narzeczona też nie unikałaby publicznych spowiedzi o harcach z młodym Pugetem. I zapewne po przedostaniu się do mediów informacji o jej ciąży ukazałby się w tytuł:   Puget przerywa milczenie! Taki tytuł w poważnej prasie sugerował, że osoba publiczna odpowiedzialna za jakiś poważny polityczny, dyplomatyczny czy też gospodarczy kryzys wyjaśni kulisy zaistniałej sytuacji. W mediach dzisiejszych pod takim tytułem ukazywały się już najdziwniejsze  wyjaśnienia dotyczące spraw durnych, małych i często żenujących. Szczególnie umiłowali przerywanie milczenia znani nie wiadomo dlaczego. W zasadzie to najchętniej nie przerywaliby swojego różowego monologu o kochanych pieskach,  torebkach i głębokich przemyśleniach na temat wystroju łazienki. 

           Celebryca jest przypadłością coraz powszechniejszą i rozprzestrzenia się jak w wiekach wcześniejszych cholera, tyfus i dżuma.  Zapadają na nią nie tylko pożądający sławy i chwały bezkrytyczne i  bezrefleksyjne Arletty, Simony i Arkadiusy, ale też osobnicy  pełniący obowiązki redaktorów papierowych i internetowych mediów. Świadectwem ich choroby jest między innymi umieszczenie obok siebie relacji o dwóch dramatach. Pierwszy pod tytułem Zaciekłe walki na Ukrainie – dramat tysięcy ludzi opatrzony był zdjęciem ukraińskiej rodziny patrzącej na gruzy własnego domu. Tuż obok umieszczono  tekst zatytułowany dramatycznym  pytaniem; Jak ona mogła się tak ubrać?! Pod tym tytułem jest zdjęcie nieznanej mi kobiety jakoś tam ubranej i komentarz, którego nie miałem odwagi przeczytać. Drzewiej na temat niestosownego lub zbyt wyszukanego stroju jakiejś powszechnie znanej osoby  być może powstałaby anegdota, która skwitowałaby całą sytuację posługując się ironią, aluzją lub sugestią. Dzisiaj  bez dosłowności, bez zdjęcia i zjadliwego komentarza pan redaktor newsa nie zamieści.

           A są anegdoty, wzbudzające tęsknotę za anegdotami i za czasami, w których  powstawały.

        Gdy Wojciech Weiss zapytał modelkę ile żąda  za godzinę pozowania do aktu  usłyszał;

- Dziesięć złotych –  malarz  się zgodził z jej żądaniem i grzecznie odparł: 

- Z przyjemnością…

Słysząc  to modelka szybko i rezolutnie  sprostowała:

- Z przyjemnością to dwadzieścia.

        Olga Siemaszkowa prowadząc samochód przejechała przez skrzyżowanie na czerwonym świetle i  została zatrzymana przez milicjanta, który postawił jej logiczne pytanie:

- Czy pani nie widziała czerwonego światła?

- Nie, proszę pana- odparła artystka promiennie się uśmiechając – widziałam jedynie pana oczy, które są tak zielone, że byłam pewna, że mogę jechać.

         Anegdoty funkcjonowały nie tylko w czasach przedtelewizyjnych i przeinternetowych ale i w  czasach, gdy nie było nawet gazet codziennych. W takiej właśnie niewyobrażalnej rzeczywistości żył znany z podręczników (???) Stanisław Trembecki, który lubił zażywać tabakę i często sięgał do cudzych tabakierek. Jednego razu bardziej poufały właściciel tabaki rzekł mu:

- Cóż to szambelanie, tabakę widzę zażywasz, a swojej tabakierki nie masz?

- Ani żony, ani tabakierki – odparł Trembecki.

Adama Naruszewicza również większość nie zna, bo informacje o nim znaleźć można w podręczniku a nie na fejsie.  Tego biskupa w świąteczny dzień naszedł pijany żebrak i impertynencko domagał się jałmużny. Lekko zniesmaczony  Naruszewicz posłał mu trzy grosze, co wywołało oburzenie nędzarza, który zaczął wykrzykiwać, co on za tak małą kwotę może sobie kupić. Naruszewicz udzielił mu rady na piśmie, którą posłał przez lokaja:

           Natrętniku! Mieć będziesz obiad dość uczciwy;

           Kup za trzy grosze pieprzu, octu i oliwy,

           Siądź gołym zadkiem w dobrze rozmieszaną masę,

           Będziesz miał parę szynek, jajca i kiełbasę.

Jeszcze bardziej nieznany z podręczników Radziwiłł Panie Kochanku upoważnił swojego dworzanina, aby w czasie  biesiady  trącił go  ręką, gdy zanadto przeholuje. Gdy po wielu już kielichach książę wojewoda opowiadał swoim kompanom o polowaniu, stwierdził, że zabił lisa co miał ogon na trzy wiorsty, na co trącił go upoważniony dworzanin.

- Nie, nie tyle, panie kochanku – poprawił się książę – ogon miał tylko dwie wiorsty.

Dworzanin  znowu trącił go pod stołem.

- Ale nie, miał tylko jedną wiorstę, panie kochanku.

Gdy jednak został kolejny raz trącony  lekko się zdenerwował. 

- Cóż u diabła! Czy ten lis wcale był bez ogona, czy co?

       Osobną  kategorię anegdot stanowią anegdoty o aktorach, gdyż godziny spędzane w czasie prób, spektakli i popremierowych bankietów pełne były niecodziennych sytuacji, w których ujawniały się szczególne i zaskakujące czasem cechy ich osobowości. Nie mniej barwne są anegdoty o pisarzach, którzy jeszcze  w latach międzywojennych tworzyli grupy literackie, mieli swoje kawiarnie i salony, w których się spotykali, dyskutowali, kłócili i zwalczali.  Po wojnie zrzeszono ich formalnie w sekcjach  działających  w ZLP i to powodowało, że się znali, stykali, współdziałali lub nękali. Dobry czas  anegdoty w tych środowiskach się skończył po roku 1989. Współcześnie znakomita większość pisarzy zamyka się w swoich gabinetach i z kolegami po piórze spotyka się raz lub dwa razy w roku z okazji wręczania znaczniejszych nagród literackich.  

          Jan Kurnakowicz nie należał do aktorów o szerokim geście. Lubił pieniądze i niechętnie je wydawał. Pewnego wieczoru nie zjawił się na przedstawieniu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Otrzymał za to 2500 zł. kary. Aktor nie mógł się z tym pogodzić i po długich medytacjach udał się do sekretarza partii w teatrze z pewną propozycją. 

- Towarzyszu, może byście mnie jakoś poniżyli, a nie odbierali  mi pieniędzy.

            Tadeusz Kwiatkowski opowiadał, że siedząc kiedyś  przy barze podszedł do niego jakiś mocno zawiany typ i kłując go wzrokiem  pełnym nienawiści powiedział cedząc powoli słowa:

- Ostatnio umarło dwóch wielkich poetów. Na jednym pogrzebie był Cyrankiewicz, a na drugim nie było. Za którego poetę napije się pan ze mną wódki?

Kwiatkowski odpowiedział natychmiast:

- Oczywiście, że za Gałczyńskiego!

Słysząc to ponury typ rozwarł ramiona, twarz mu się rozjaśniła i serdecznie go ucałował. 

         Podpowiem, że tym drugim poetą, którego pogrzeb zaszczycił premier komunistycznego rządu był Julian Tuwim. W którym barze, pubie lub klubie znaleźć dziś można gościa chcącego  wznieść toast za jakiegokolwiek  poetę? Dzisiaj  też sztuka wznoszenia toastów jest martwa. I jeszcze wyobraźmy sobie urzędującego premiera na pogrzebie poety. Chyba tylko Tadeusz Mazowiecki  był erudytą, dla którego czytanie było koniecznością i który ponadto miał miał świetne pióro. Pozostali premierzy III RP nie ujawniali swoich czytelniczych pasji. Nie mają ich lub je skrywają ze względów wizerunkowych. 

           Friedrich Alexander von Humboldt, słynny podróżnik, przemierzając  Amerykę Łacińską usłyszał od starego mędrca teorię  czterech typów ludzi:

-   Ludzie wykształceni to ci, którzy co nieco wiedzą, i wiedzą o tym, że wiedzą.

-   Ludzie śpiący to ci, którzy co nieco wiedzą, ale nie wiedzą o tym, że wiedzą. Tych trzeba obudzić.

-   Ludzie, którym można pomóc, to ci, którzy niczego nie wiedzą, ale wiedzą o tym, że niczego nie wiedzą. 

-    Głupcy, którym pomóc już nie można, gdyż  nie tylko nic nie wiedzą, ale też  nie wiedzą o tym, że nic nie wiedzą.

           Nie dowiemy się już, czy wielki podróżnik  rzeczywiście spotkał tak mądrego starego mędrca, czy też stworzył tę anegdotkę, aby za jej pomocą spopularyzować  swoją  teorię. Trzy pierwsze typy starego mędrca chyba nie wymagają  ponownego zdefiniowania  poza uściśleniem, że kategorie ludzi wykształconych, śpiących i którym można pomóc wydają się być kategoriami defensywnymi. W ofensywie są dzisiaj ci, którym już pomóc nie można. I nie są to już tylko ci, którzy nic nie wiedzą i nie wiedzą, że nic nie wiedzą. Dzisiejsi głupcy nakarmieni pupkulturową papką są przekonani, że wiedzą wszystko. I to jest bardzo, bardzo niebezpieczne.

 

Kaleta Roman, Anegdoty i sensacje obyczajowe wieku oświecenia w Polsce, Warszawa 1958.

Kwiatkowski Tadeusz, Anegdoty literackie, Kraków 1987.

Lipiński Eryk, Wesoło o malarzach, Lublin 1988.