Nadrabiam zaległości w zwiedzaniu Europy. Jesienią (wrzesień) postanowiłem odwiedzić Oktoberfest w Monachium.
Z Nowego Targu wyjechaliśmy w trójkę – Grzegorz Zwinczak, Wojciech Batkiewicz i ja. W Wiedniu dołączył do nas Mirek Koza. Grzesiek przerobił swój dostawczy samochód (którym wozi rowery) na campera.
W drodze do Monachium zatrzymaliśmy się na nocleg w Wiedniu, zwiedziliśmy Kahlenberg – wzgórze, z którego Jan III Sobieski dowodził odsieczą Wiedeńską oraz dzielnicę Grinzing, gdzie wśród ogrodów znajdują się winiarnie serwujące młode wino z własnych winnic.
Następnym etapem podróży było zwiedzanie Salzburga oraz Hallstatt – ta miejscowość słynie z najpiękniejszych górskich widoków w Austrii, gdyż jest położona nad urokliwym jeziorem i otoczona kilkoma górskimi pasmami.
Wieczorem dojechaliśmy do Monachium. Zatrzymaliśmy się u znajomych nowotarżan przebywających obecnie w tym mieście. Rano wyruszyliśmy pociągiem na zwiedzanie Karls Platz, Marien Platz i okolic miasta. W pociągu spotkaliśmy pierwszych Bawarczyków ubranych w charakterystyczne stroje bawarskie i pijących piwo z butelek.
Tradycja Oktoberfest czyli dożynek chmielnych w Monachium sięga 1810 roku. Wówczas z okazji ślubu następcy tronu Ludwika z księżniczką Teresą zorganizowano wyścigi konne i festyn na łąkach pod murami miasta – Theresienwiese ( Błonia Teresy). Obecnie teren festiwalu przypomina olbrzymie wesołe miasteczko z karuzelami, ogródkami piwnymi i estradami dla kapel.
Na placu ustawionych jest 14 hal piwnych, z których największe mają 10 000 miejsc siedzących. Wedle tradycji swoje piwo serwować mogą jedynie tradycyjne monachijskie browary. Oferują one piwo o zawartości alkoholu do 6,2 procent o bursztynowym kolorze podawane w litrowych kuflach. Cena jednego kufla wynosi około 10 euro. Podają je kelnerki, które potrafią przenieść do 10 MASS za jednym razem (waga 1 kufla z piwem około 2,2kg).
W każdym namiocie podawane jest tylko piwo jednego gospodarza. Oprócz tradycyjnej konsumpcji piwa, golonek, kiełbasek i precli odbywają się również liczne koncerty.
Gdy weszliśmy do jednego z namiotów okazało się, że wszystkie miejsca były zarezerwowane, ale kelnerka znalazła dla nas miejsca siedzące. Przy stole sąsiadowaliśmy z Bawarczykami Holendrami - wszyscy tworzyliśmy jedną wielką rodzinę. Na scenie orkiestra grała popularne biesiadne melodie. Wszyscy piliśmy piwo, śpiewali i tańczyli (ja z Holendrami nawet na stole) i trącając się kuflami składaliśmy sobie życzenia. Atmosfera była wspaniała, niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. I myśmy tam byli, nie miód i wino, ale piwo pili...
Józef Różański