Drukuj 

      

 

   24 lutego  skończył się pierwszy i ostatni, mam nadzieję,  rok wojny na Ukrainie.  Już dwanaście miesięcy żyją Ukraińcy  w ciągłym strachu: boją o życie najbliższych, boją się o życie własne, boją się bomb, boją się rosyjskich żołdaków, boją się o swoje domy, boją się braku jedzenia, wody,  leków i prądu. Boją się   braku wszystkiego, co jest konieczne do normalnego życia, które  zostało im odebrane.  O tym ciągłym strachu dowiadujemy się z  relacji zamieszczanych w prasie,  telewizji i w  Internecie. Niektórzy z nas mogli wysłuchać opowieści o życiu w strachu od tych, którzy uciekli  ze zburzonych miast, którym udało się zabrać kilka najpotrzebniejszych rzeczy i uciec chroniąc  swoich najbliższych przed najgorszym. I z pewnością wysłuchiwanie tych opowieści nie było łatwe. Joanna Racewicz odważyła się wysłuchać i spisać opowieści ludzi skrzywdzonych w różny sposób. Wysłuchała pozbawionych dorobku życia. Wysłuchała ofiary zbrodni, wysłuchała świadków zbrodni dokonanych  na ich najbliższych. Wysłuchała  tych, którzy doświadczyli gwałtów, tortur i innych form poniżenia, dlatego jeden z rozdziałów jej książki nosi tytuł: „Są zbrodnie, których Bóg nie wybaczy”. Nie wiem, jakie zbrodnie  bóg wybaczyć może, wiem, że człowiek nie może wybaczyć zbiorowego gwałcenia matki na oczach dziecka, nie może wybaczyć wciskania w odbyt rozgrzanego do czerwoności metalowego pręta, nie może wybaczyć kastrowania młodych mężczyzn. Człowiek nie może też wybaczyć zgwałcenia kilkuletniej dziewczynki łyżeczką do cukru. A jest to tylko niewielki rejestr bestialskich zbrodni  popełnianych przez Rosjan, których człowiek wybaczyć nie może.

       Wojna na Ukrainie[1] przestała już być  tematem gorącym, wygasło już w wielu z nas oburzenie, wygasła potrzeba pomagania Ukraińcom zarówno  tym na froncie, tym żyjącym w cieniu wojny i tym, którzy zdecydowali się opuścić swoją ojczyznę. Wielu z nas zaczęło uważać, że oficjalna pomoc wielu państw jest wystarczająca. Dlatego właśnie trzeba książkę Joanny Racewicz przeczytać, trzeba tę książkę polecać innym, gdyż pomaga ona wyobrazić sobie zło rozpętane przez Putina na ukraińskiej ziemi, pomaga pojąć skalę cierpienia ludzi, którym zabito najbliższych, którym zniszczono domy, których skazano na strach, na życie ze świadomością utraty wszystkiego, co było im bliskie, co dawało poczucie bezpieczeństwa, co stanowiło sens ich istnienia.

           Są też w książce Joanny Racewicz opowieści dowodzące, że  wojna potrafi wyzwolić również i dobro, gdyż poznajemy wolontariuszy, którzy spontanicznie przyjechali na granicę, aby w każdy możliwy sposób wspierać uciekających przed koszmarem wojny.  Poznajemy ludzi, którzy własnymi samochodami docierali i docierają z pomocą humanitarną do miejsc objętych wojną. Pośród wolontariuszy  nie ma Polaków, Ukraińców czy Niemców, są ludzie nie potrafiący obojętnie przyglądać się cierpieniu innych.

        Czytanie książki „To nie kraj, to ludzie” nie jest łatwe, ale trzeba ją przeczytać, aby nie ulegać bredniom o ukrainizacji Polski, aby nie obojętnieć na zło, aby przynajmniej nie powtarzać bzdur rodzących się w głowach polityków Konfederacji  i innych chcących zbić polityczny kapitał na tej wojnie.       

        24 lutego na nowotarskim Rynku manifestowaliśmy naszą solidarność z Ukrainą. Niewielu nas było, ale byliśmy.

 

                   

 

 

                                                                         

 

Zdjęcia:  "Tygodnik Podhalański"



[1] W lipcu 2022 Rada Języka Polskiego wydała opinię zalecającą używanie form „W Ukrainie” i „Do Ukrainy”, ale jednocześnie  formę tradycyjną „Na  Ukrainie” uznała za poprawną.

Tytuł tego tekstu zaczerpnąłem z wiersza Nadii Kmietiuk, "Niebiańskie oddziały".