Drukuj 

 

       Z systematycznie prowadzonych badań wynika, że

- co dziesiąty absolwent polskiej podstawówki nie potrafi czytać,

- 10 milionów Polaków nie ma w domu ani jednej książki,

- 6,2 miliona Polaków znajduje się poza kulturą pisma, czyli nie przeczytało nic, nawet artykułu w brukowcu,

- 40% Polaków nie rozumie, co czyta,

- 30% rozumie, ale tylko w niewielkim stopniu,

- 40% Polaków myli się czytając mapę pogodową czy rozkład jazdy,

- 30% uczniów szkół zawodowych stanowią wtórni analfabeci,

- co szósty polski magister jest funkcjonalnym analfabetą.

       Dane te nie mogą dziwić, gdyż statystyczny Polak kupuje rocznie 1,5 książki. Statystyczny Czech kupuje ich 14. I chyba nieprzypadkowo nakładają się na siebie procenty  Polaków głosujących na PiS
i czujących nieodparty wstręt do czytania. 

        Pozornie zaskakujący jest fakt, że co szósty polski magister jest funkcjonalnym analfabetą, co znaczy, że nie potrafi właściwie odczytać rozkładu jazdy, instrukcji obsługi odkurzacza lub przepisu na szarlotkę. W pierwszym momencie chciałem ten skandaliczny wynik przypisać poziomowi kształcenia uczelni podobnych do tej, która funkcjonuje w Nowym Targu, ale przecież znam absolwentki polonistyki Uniwersytetu  Jagiellońskiego, które od ukończenia studiów nie przeczytały nic istotnego! Pamiętam przerażenie tych pań, gdy po roku 1990 wprowadzono do lektur obowiązkowych między innymi „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa, „Lorda Jima” Conrada, „Rozmowy z katem” Moczarskiego, „Początek” Szczypiorskiego  i „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego.  Pań tych, nazywanych profesorkami z tytułu nauczania w szkołach średnich, wprowadzenie tych klasycznych tekstów do lektur obowiązkowych nie ucieszyło. One były najzwyczajniej przestraszone, bo ich nie znały a nowy program zmuszał je do omawiania tych tekstów  na lekcjach! I co owe Panie Profesorki zrobiły? Nie przeczytały tych lektur, one bardzo szybko postarały się o „Zeszyty Kieleckie”, które publikowały pomoce dla nauczycieli. I w tych zeszytach znalazły solidne streszczenia wrażych lektur oraz szczegółowe scenariusze lekcji. Te moje koleżanki będące wtórnymi analfabetkami są jednocześnie przekonane o swojej genialności i profesjonalizmie. Z nieopublikowanych jeszcze wspomnień Bogdy Borowicz dowiedziałem się, że inna nowotarska polonistka ma w domu około trzydziestu książek! Ile spośród tego  podziwu godnego zbioru stanowią szkolne podręczniki i książki otrzymane w formie nagród   oraz  prezentów, tego nie wiem, ale tak zasobna polonistyczna biblioteka zadziwia, poraża i przeraża.

       Zawodowa solidarność nie pozwala mi wspominać  przerażenia znanych mi polonistek, jakie budziła w nich konieczność napisania samodzielnych tekstów. Naiwni dyrektorzy szkół wierzyli, że wykształcenie polonistyczne obejmuje także umiejętność zredagowania okolicznościowego przemówienia i prosili o ich napisanie nauczycielki, które panicznie szukały zawsze gotowych wzorów lub osób mogących wykonać to niewyobrażalnie trudne zadanie. I tak jakoś się dziwnie działo, że to tylko te pozornie wykształcone polonistki sugerowały klasom maturalnym prezenty, które miały im ofiarować na koniec szkoły. Były to zazwyczaj jakieś domowe sprzęty (np. markowy ekspres do kawy). To tylko tym Paniom Profesorkom wydawało się oczywiste, że uczniowie zawodówki  mogą im uporządkować ogród, posprzątać dom po remoncie lub wymyć samochód.  Uczniowie technikum samochodowego na swój koszt naprawiali samochodzik Pani Profesor lub montowali na nim bagażnik. I tak się jakoś dziwnie składa, że to właśnie te Panie są gorliwymi zwolenniczkami Prawa
i Sprawiedliwości oraz obrończyniami Polski i Polaków przed uchodźcami, Tuskiem i „ideologią” LGBT.   Znam oczywiście polonistki i polonistów doskonale wykształconych, oczytanych
i posługujących się świetnym piórem. Piszę tutaj  tylko o tych przypadkach,  które podejrzewam o funkcjonalny analfabetyzm. 

P.s. Najlepszy tekst w tym moim notatniku napisała nowotarska polonistka (zakładka Recenzje: Joanna Cioczek-Jóźwiak, "Nie zna pan jakiejś książki co by się wszystkim podobała?" - o czytadłach, bestsellerach i kanonie na marginesie notatek o "Ostatnim rozdaniu" Wiesława Myśliwskiego. Przywołuję ten tekst na dowód, że nie jestem męską szowinistyczną świnią. Jeżeli jestem, to nie taką najgorszą.