Drukuj 

      Kto nie słyszał o Arthurze Rimbaud Kto nie słyszał  o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim? Wszyscy uważający się za odrobinę wykształconych uczyli się o legendach, którymi  obrosły twórczość i biografie tych dwóch genialnych poetów! A kto słyszał o Zuzannie Ginczance?  No właśnie. Nie kompromituje nieznajomość niewielkiego tomiku „O centaurach” i nie zawstydza nieznajomość tragicznego losu jego autorki. A przecież jej młodzieńczą  twórczością zachwycali się najwybitniejsi poeci dwudziestolecia międzywojennego! A przecież  los potraktował ją w sposób szczególnie bezwzględny. Nie doczekała się jednak Zuzanna Ginczanka swojej legendy a o pamięć o niej zabiega kilka niewielkich środowisk.  Nie doczekała się też miejsca w podręcznikach, ale to może i dobrze, bo zapewne nie czułaby się komfortowo obok poety smoleńskiego Wencla Wojciecha, dla którego zrobiono miejsce usuwając Czesława Miłosza (między innymi).  

      Poetycki fenomen Ginczanki zamyka się w kilkunastu utworach składających się na tomik „O centaurach” oraz wierszu „Non omnis moriar…” napisanym w najmroczniejszym dla poetki czasie.  

 

Non omnis moriar...

Non omnis moriar – moje dumne włości,

Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,

Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel

I suknie, jasne suknie zostaną po mnie.

Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,

Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,

Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,

Donosicielko chyża, matko folksdojczera.

Tobie, twoim niech służą, bo po cóż by obcym.

Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię.

Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,

Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze

I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:

Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –

Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku

Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota

W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.

O, jak będzie się palić w ręku im robota,

Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,

Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn

Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;

To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym

I uskrzydlonych nagle w anioły przemieni.

 

        Nie mam odwagi tego wiersza ani interpretować ani komentować. Zawiera  się w nim niewyobrażalny ból i porażająca prawda o banalności zła popełnianego dla nędznych korzyści. Po doniesieniach Chominowej Zuzanna Ginczanka musiała opuścić Lwów i wyjechać do Krakowa, w którym (prawdopodobnie po kolejnym donosie) została aresztowana i rozstrzelana w Płaszowie.

      W krótkie życie Zuzanny Ginczanki (1917-1944) wtargnęła historia, która brutalnie przerwała jej literacką karierę i kazała ukrywać się przed Niemcami i Chominową.  

     Wiem, że nie powinien tego w tym miejscu  pisać, ale od pierwszej lektury „Non omnis moriar…” w mojej wyobraźni twarz Chominowej jest twarzą posłanki Sobeckiej, gdyż widzę w niej  pogardę dla wszystkich innych i obcych, dla wszystkiego, co nie mieści się w prostej do bólu wizji świata, gdyż widzę w niej nienawiść dla wszystkiego, co wykracza poza „dziesięciorga przykazań”.