Blue Flower

        Odchodzą. Odchodzą, a miejsca po Nich zostają puste. Jacek Kurski to przecież nie Jan Karski, posłanka Pawłowicz to nie Bronisław Geremek…  Tak więc zostają puste miejsca po Jacku Kuroniu, po Tadeuszu Mazowieckim, po Marku Edelmanie.

        Odszedł też Władysław Bartoszewski. Odszedł jeden z tych, dzięki którym można było wierzyć, że może być nad Wisłą normalnie. Dokonał zadziwiająco dużo i doświadczył nie mniej. Jednak najbardziej fascynował temperamentem, szczerością i nierozerwalną jednością między tym, co mówił i tym, co czynił.

        I przykro jest, gdy lokalne media prześcigały się w możliwie najatrakcyjniejszym zrelacjonowaniu konferencji prasowej pana Rutkowskiego, ale nie znalazły kilku wierszy miejsca na wspomnienie o Władysławie Bartoszewskim. Jakkolwiek nie zasłaniał on twarzy kominiarką i nie nosił dziwno-śmiesznych fryzur, jednak był częstym gościem w telewizji. Tak więc nie rozumiem.

         Lokalne media nie muszą być przecież prowincjonalne, nie muszą gonić za każdym celebrytą, który w swojej łaskawości zechce  zatrzymać na chwilę wypasioną brykę daleko od Woronicza. Nie muszą wzdychać z rozkoszy, gdy zdarzy im się zbliżyć swój mikrofon do ochmistrzyni Gesler czy też  do byłego milicjanta Rutkowskiego.

        Brak miejsca dla wzmianki o odejściu profesora Władysława Bartoszewskiego i rozpisywanie się o konferencji groteskowej podróbki Sherlocka Holmesa  jest szczególnym znakiem czasu. Dawniej media nie tylko żyły newsami, ale też czuły się odpowiedzialne za kształtowanie opinii publicznej. Dlatego na pierwszych stronach  pojawiały się tematy ważkie i osoby cieszące się autorytetem. Ostatnie strony miały zaspokoić nie zawsze zdrową ciekawość  lub też schlebiać mało wyrobionym  gustom.

       Ale gonienie za tanią sensacją i słupkami popularności nie jest tylko grzechem  mediów lokalnych i tylko  nie wiadomo w tym całym szaleństwie, czy targety narzucają mediom swoje gusta, czy media narzucają targetom swoje przekonania o oczekiwaniach i gustach targetów.

         Odszedł Władysław Bartoszewski. Odszedł jeden z niewielu współczesnych Polaków, przed którymi były otwarte drzwi wielkich tego świata. Był gościem prezydentów i kanclerzy, był gościem parlamentów, cieszył się przyjaźnią   najwybitniejszych ludzi  XX i XXI wieku, dla których był znakiem Polski wolnej, tolerancyjnej i otwartej i którym niestrudzenie tłumaczył zawiłości polskiej historii i polskiej duszy.

          Odszedł Miłosz i Herbert, odeszła Szymborska i odszedł Różewicz. Został Rymkiewicz. Jarosław Marek. I chciałby on zająć miejsce po nich wszystkich. Chciałby zostać Mickiewiczem i Kochanowskim i Norwidem i Miłoszem i Szymborską jednocześnie.  Ale jak Kurski nie jest Karskim, jak Rymkiewicz nie jest Mickiewiczem, tak też i nikt nie zastąpi Władysława Bartoszewskiego.  

                                                                                                                    Nowy Targ 30 kwietnia 2015