Blue Flower

        Hunowie przybyli, wypili, co do wypicia było, pokiwali się w rytmie  podniesionego z kolan  disco-polo, zanieczyścili, co do zanieczyszczenia było i wrócili do swoich siedlisk. I ani ich  tańce, ani ślady bytności, ani nawet wojownicze okrzyki (Zenek kosi!)  mnie  nie zdziwiły, nie zaskoczyły, nie skłoniły do jakiejkolwiek refleksji, bo wydawało mi się,  że nic już nowego  Hunowie nie są w stanie światu zaprezentować. A jednak! Nie-Hunowie udając się na Sylwester marzeń (kiczowate to marzenia, ale niech tam)  byli świadomi, że trzeba też i do domów powrócić, dlatego zarezerwowali sobie bilety w obie strony (naiwni bardzo, jak się okazało). Hunowie poszli na spontan (takie huńskie słowo). Przyjechali czym mogli i po spełnieniu swoich marzeń  (czyt. po stadnym pokiwaniu się w rytm buzującego pod czapkami taniego alkoholu  i po zanieczyszczeniu tego i owego),  ruszyli huńską hordą na dworzec PKP.  I huńskim obyczajem zajęli miejsca w pociągu. I żaden Hun w delikatności swojej  nie zauważył, że wsiadł do pociągu objętego rezerwacją miejsc, i żaden Hun nie zauważył, że zajął miejsce przez kogoś zarezerwowane i opłacone. Horda Hunów  ulokowała swoje umęczone oblicza w pociągu i się z niego już wyprosić nie dała. I powiózł pociąg Hunów do ich mateczek stęsknionych i ojczulków wyczekujących z niepokojem u drzwi,  powiózł ich w świat zostawiając na dworcu naiwniaków, którzy bilety zarezerwowali byli  i opłacili byli, i, o ludzka naiwności, nie wrócili byli tym pociągiem do domów swoich, gdyż  zabrakło im huńskiej bezczelności, huńskiego chamstwa i huńskiego przekonania, że to dla nich jest to wszystko, że i cały ten Sylwester, i te wszystkie zasrane klatki schodowe, te pociągi i cały alkohol świata do nich należy! Niewiele Hunowie ci rozumieją, ale zrozumieli słowo suweren i zrozumieli, że to o nich! Nie dziwmy się więc.

       Michał Zoszczenko obserwował przed stu laty innych Hunów,  nie nazywano ich wówczas suwerenami, ale klasą robotniczą miast i wsi, która po rewolucji bolszewickiej była przekonana, że cała Rosja do niej należy, że  jutro już świat cały będzie leżał  u jej bosych i brudnych stóp.  I przedstawił Zoszczenko w swoich humoreskach wizyty tych Hunów w teatrach, w których nie zostawiali wierzchnich okryć w szatni w obawie przed ich utratą, w których podpowiadali aktorom jak grać, co mówić i kogo walnąć w mordę, w których w stronę  aktorów  wcielających się w negatywne postaci leciały nie tylko obelgi i wyzwiska, ale i niebezpieczne przedmioty. Hunowie bardziej wymowni przypominali też głośno z  widowni, że czasy drobnomieszczańskiego teatru się skończyły, teraz mają grać dla nich i tylko co, co im  może się podobać (czy nie przypominają się nam wydarzenia w teatrach Krakowa i Wrocławia?). Hunów bali się rosyjscy  lekarze i nauczyciele, Hunowie  i  sprawiedliwość brali w swoje łapska. Nie przeszkadzało to jednak władzy  uczynić  miliony z nich niewolnikami eksploatującymi tajgę i  miliony ich skazać na dożywotnie gnicie w więzieniach i łagrach. Ale ci jeszcze na wolności nadal byli przekonani, że są suwerenami, nadal nie tracili swojej huńskiej buty i huńskiej pewności siebie. 

       W „Dniu świra”   Marka Koterskiego lud z blokowiska zawodzi modlitwę, którą na użytek tego felietonu nazwę Modlitwą Huna:

Gdy wieczorne zgasną zorze, zanim głowę do snu złożę,

Modlitwę moją zanoszę Bogu Ojcu i Synowi.

Dopierdolcie sąsiadowi!

Dla siebie o nic nie wnoszę, tylko mu dosrajcie, proszę! (…)

Żeby mu okradli garaż,

żeby go zdradzała stara,

żeby mu spalili sklep,

żeby dostał cegłą w łeb,

żeby mu się córka z czarnym

i w ogóle, żeby miał marnie! Żeby miał AIDS-a i raka,

oto modlitwa Polaka!