Blue Flower

      I robi się coraz mniej śmiesznie. Im więcej powodów do rechotu ma prezes PiS-u, tym bardziej jestem smutny, tym bardziej jestem zmartwiony, tym większy i większy staje się niepokój mnie wypełniający. !6 grudnia ubiegłego już roku, po niechlubnych  obradach części posłów w Sali Kolumnowej,  Jarosław Kaczyński opuszczał sejm pod eskortą swoich ochroniarzy i policjantów. Kamery uchwyciły w tym momencie na jego twarzy koszmarny uśmiech, który ujawniał nie tylko  zadowolenie, ale bezgraniczną radość, poczucie satysfakcji i jakiegoś spełnienia na widok brutalnie usuwanych protestantów sprzed jego samochodu. Od tego momentu ten uśmiech gnomiczny i  ten sataniczny rechot  wyłażą mi, wydobywają  się,  wynurzają i wypełzają spoza każdej niemal informacji dotyczącej tego, co w Polsce i wokół Polski dzieje się obecnie.

       Jeżeli ten rechot dotyczy wystąpień pani Szydło i pana Waszczykowskiego w Brukseli, to pal licho! Niech z nich rechocze. Jeżeli ten sardoniczny uśmiech pojawia się w kontekście smoleńskich apeli, modłów i pogańskich obrzędów z tym związanych, to pal licho! Niech sobie w obecności swojego kota z tego wszystkiego zrywa i boki ze śmiechu. Jeżeli jednak to szydercze i mściwe oblicze pokazuje mi się w kontekście informacji, że w Płocku jacyś najprawdziwsi Polacy i najgorliwsi katolicy zakłócili spotkanie z Adamem Michnikiem, że wtargnęli na legalnie zorganizowane wydarzenie, że poturbowali jego uczestników, że wrzucili jakieś dymne świece,  to już nie pal licho. Nie usłyszałem, aby ten haniebny wyczyn został skrytykowany przez kogoś z rządu, nie dostrzegli niczego złego w tym czynie politycy rządzącej partii. Więc wniosek jest prosty, komunikat i zdjęcia z tego wydarzenia wywołały na obliczu Jarosława K. wyraz twarzy podobny do tego zarejestrowanego 16 grudnia. A więc radość, satysfakcja, szyderstwo i poczucie spełnienia.  Prawie orgazm!

     Podobny wyraz, przypuszczam, pojawił się na  wiadomym obliczu, gdy opublikowano zdjęcia kurtek i płaszczy pociętych żyletkami przez uczestników patriotyczno-modlitewnego spotkania zwanego miesięcznicą. Już nie tylko różaniec, nie tylko szantaż smoleński, ale żyletki stały się uznaną bronią w walce z politycznymi przeciwnikami. I znowu – nikt z rządzących od tych  czynów się nie odciął, nikt nie skrytykował, nikt nie potępił. Wniosek jest więc prosty, użycie żyletek wywołało znajomy grymas na twarzy wiadomo kogo.

      Wątpię, aby do Jarosława K. dotarła informacja, że w Zakopanem młodzi, żywotni i energiczni chłopcy z ONR-u wyrwali z rąk starszych pań z KOD-u transparent, że te panie lekko poturbowali a wraży przedmiot spalili. Mniemam jednak, że gdyby ta informacja dotarła do osoby wiadomej, to na jej obliczu ukazałby się wiadomy uśmiech! I to właśnie mnie martwi, niepokoi i bezgranicznie zasmuca. W tych pozornie drobnych wydarzeniach widać przyzwolenie na bicie, cięcie żyletkami i obrzucanie dymnymi świecami. I jest wielu chętnych, aby z tego przyzwolenia korzystać. A historia, ta prawdziwa, nie ta ipeenowska, uczy nas, że cięcia żyletkami zakończyły się cięciami maczetami, że palenie książek  skończyło się paleniem ludzi. I że  za rozpętywanie spirali nienawiści nie będzie przecież odpowiedzialny Jarosław K. To przecież zwyczajny poseł.

     Robi się więc coraz mniej śmiesznie. Tylko jeden zwyczajny poseł ma powody do rechotu.

                                                                                                                                                             BP