Tytuł felietonu zaczerpnąłem z wiersza Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który uważał, że w wieku nieco bardziej dojrzałym człowiekowi pozostaje tylko życie wspomnieniami, a w dodatku;
Gdy człowiek robi się starszy,
Wszystko w nim po trochu parszy-
wieje.
Ceni sobie spokój miły
I czeka, aż całkiem wyły-
sieje.
Mimo tych wszystkich przypadłości wynikających z metryki mam jeszcze ochotę na pisanie felietonu. Gdy zaczynałem czytywać prasę bardziej świadomie i regularnie (lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku!) to najciekawsze felietony drukowane były w „Polityce” i „Tygodniku Powszechnym”. Przez długi czas lekturę tych pism zaczynałem od ostatnich ich stron, na których publikowane były między innymi felietony Stefana Kisielewskiego i Jerzego Urbana. Tych wybitnych felietonistów różniły radykalnie poglądy, ale łączyła literacka doskonałość, oryginalność spojrzenia na świat i dystans do obowiązujących wówczas kanonów. Dobrych felietonistów nie brakuje i dzisiaj, ale i tę działkę zaczynają zachwaszczać politycy i celebryci. Szczególnie znamiennym dla mnie faktem było zastąpienie w „Newsweeku” felietonów Tomasza Jastruna nibyfelietonami Marty Gessler. Napiszę tylko, że Tomasz Jastrun jest świetnym poetą oraz człowiekiem o szczególnej wiedzy, który od lat najmłodszych ( wszak jest synem Mieczysława Jastruna) stykał się z najwybitniejszymi twórcami polskiej literatury wieku dwudziestego. Duża kultura literacka, rzadko spotykane dzisiaj oczytanie, swoboda poruszania się po wielu tematach owocowały zawsze ciekawymi, intrygującymi i zaskakującymi tekstami. To wszystko zastąpiły refleksje o pierogach i nadziewaniu kaczki. Nie budzą też zachwytu felietony pisane przez polityków, w przypadku których można dodatkowo podejrzewać, że podpisują się oni pod pracą tzw. pisarzy-duchów ( ang. ghostwriter ).
Wstęp powyższy miał zachęcić do czytania moich felietonów, które nie będą pisane ręką ghostwritera, bo mnie na takowego nie stać i nie będą też o blanszowaniu brokułów, co potrafię, ale nie uważam tej umiejętności za godną szczegółowego opisywania w felietonie. Więcej zapewnień uczynić w tym miejscu nie mogę. Mogę tylko jeszcze dodać, że zawsze będą życzliwszy tym, którzy zapalają świece, niż tym, co przeklinają ciemność ( to z Konfucjusza).
Gdy w pierwszą niedzielę września mijałem tłumy rowerzystów na ścieżce rowerowej do Starego Bystrego uświadomiłem sobie po raz już kolejny, że społeczne pieniądze trzeba wydawać wyłącznie na sport masowy, gdyż sport zawodowy jest już tylko biznesem odartym z wszelkich idei. Nie zmienia mojego przekonania nawet piękny sukces polskich siatkarzy. Złotówki zamienione na rowerową ścieżkę lub narciarskie trasy biegowe stają się źródłem zdrowia i radości coraz liczniejszych ich użytkowników. Milion wydany mądrze w tym celu będzie służyć wielu ludziom przez wiele lat. Te same pieniądze w klubie piłkarskim nie wystarczą na roczną pensję jednego zawodnika. Nie znam się oczywiście na finansowaniu sportu, ale mam wrażenie, że od szkolnych lekcji wuefu, aż do Ministerstwa Sportu, obowiązuje jedna zasada; czas i pieniądze poświęcać tym szczególnie uzdolnionym. Dlatego wuefiści na pierwszych lekcjach wyłapują tych, którzy będą reprezentować szkołę w rozgrywkach i dzięki którym pojawi się w gabinecie dyrektora dużo pucharów i dyplomów, reszta jest balastem, który może siedzieć w szatni lub pod ścianą sali gimnastycznej. A przecież prawdziwym wyzwaniem dla wuefisty powinni być ci, którzy z różnych powodów ćwiczyć nie chcą. Przełamać wstyd otyłych, pokonać niechęć zasiedziałych przed komputerem, ukazać im wszystkim, że aktywność ruchowa może nie tylko poprawić kondycję fizyczną, ale także uczynić życie ciekawszym i radośniejszym. To jest trudniejsze od prowadzenia drużyny złożonej z uczniów obdarzonych szczególnymi predyspozycjami do uprawiania siatkówki czy koszykówki. Przed kilku laty w jednej ze szkół nowotarskich wyremontowano salę gimnastyczną. Wygląda pięknie, wyposażenie wspaniałe, wypasione, jak mówi młodzież. I cóż z tego, skoro jak i przed remontem uczniowie po lekcjach wychowania fizycznego nie mogą się wykąpać? Wcześniej nie bardzo było gdzie. Teraz jest gdzie, ale nie ma możliwości, bo ciepła woda bywa czasem, ponadto po wuefie młodzież ma najczęściej dziesięć minut przerwy i pędzi na następne lekcje. Zapomina się, że większość młodych ludzi ma pewne potrzeby i wrażliwość związaną z utrzymaniem higieny, dlatego wielu woli na wuef nie chodzić, niż skazywać się na kilkugodzinny dyskomfort. Na ten dyskomfort skazywani są też nauczyciele, gdyż trzydziestu przepoconych młodych ludzi zgromadzonych w jednej sali lekcyjnej nie pachnie zbyt pięknie. I tyle.
Wracając z niedzielnej wycieczki rowerowej w stronę Nowego Targu spotkaliśmy dużą grupę rowerzystów z Wielkiej Brytanii, którzy nie ukrywali swojego zaskoczenia i zadziwienia. I wtedy ta nowa ścieżka, te miejsca odpoczynku wyposażone w stojaki rowerowe, kosze na śmieci, ławki i stoły oraz stylowe zadaszenia napełniły mnie dumą, bo przecież miarą cywilizacji przestają już okazałe budowle ze szkła i stali, ale troska o to, aby zwykłym ludziom żyło się lepiej, zdrowiej i piękniej.
Nowy Targ 21 września 2014 r.